sobota, 25 marca 2017

Życiowy kontrast - rozdział 1

Rozdział 1
Czy czekolada nas uszczęśliwia?


Kropelki deszczu uderzały o ziemię. Wiatr wiał z zawrotną prędkością. W całym tym zgiełku dzieci bawiły się na placu zabaw. Choć całe zmokły, były wesołe. W przeciwieństwie do otaczających ich wokół dorosłych, snujących się dookoła jak cienie.


*****

Zaczął padać deszcz. Kropelki po kolei opadały na ziemię. Spieszyły się tak bardzo, że z pewnością prześcignęłyby najszybszego człowieka świata w ogóle się przy tym nie męcząc. Można by stwierdzić, że takie zawody były nieuczciwe-w końcu grawitacja im pomagała. Mimo to wszelkie zasady fair-play  zostały zachowane, ponieważ woda posiadała najstraszliwszego przeciwnika na świecie - wiatr. I choć grawitacja należy do sił poniekąd nad planetarnych, nie raz ma problemy ze sprowadzeniem przedmiotów na ziemię w trakcie wichury. Taka sytuacja miała miejsce właśnie teraz. Po poznańskich ulicach latały mokre ulotki i siatki, przypominając o zaciętej walce, która rozgrywała się nieopodal nieświadomych niczego ludzi śpieszących się na swoje pociągi. Byli tak zaabsorbowani trafieniem na własne perony, że zapominali o nieprzyjemnie chłodnej pogodzie. W rezultacie biegli z rozpiętymi kurtami, czy też szalikami zarzuconymi na szyję. Co jakiś czas zatrzymywali się żeby spojrzeć w niebo i w myślach przekląć złośliwą matkę naturę, by znowu poddać się panującemu w tym miejscu zgiełku. 
Czasami sam należałem do tej podróżnej scenerii. Tym razem postanowiłem jednak poobserwować. (No dobra... po prostu uciekł mi pociąg, ale załóżmy, że specjalnie się na niego spóźniłem.) Pomogło to w zatrzymaniu się. Dzięki czemu dostrzegłem wiele szczegółów, które mi wcześniej umknęły. Chociażby wyżej wspomniana walka wiatru i deszczu. Nigdy wcześniej bym nawet nie pomyślał, że takie zdarzenie miało miejsce! Co prawda potyczka ta mogłaby być mniej zacięta (zimno naprawdę było bardzo dotkliwe), ale nie narzekam. Zawsze mogło być gorzej, prawda?
Rozejrzałem się dookoła. Ile to jeszcze muszę czekać? Trzydzieści minut? Wytrzymam... w końcu czego się nie robi dla idei nie robienia z siebie totalnego głupka... A może należało mi się czekanie w takim zimnie? W końcu po dzisiejszym dniu, nie zdziwiłbym się, gdyby moja eks nie rzuciła na mnie jakiegoś mistycznego zaklęcia...
Nagle moją uwagę przyciągnęła postać biegnąca w stronę najbliższego pociągu. Zerknąłem szybko na tablicę, wyświetlającą czas odjazdu pojazdu z peronu. Piętnasta pięćdziesiąt sześć. Człowieku masz jeszcze trzy minuty! Dlaczego tak biegniesz? Nie raz nierozumność ludzi zadziwia mnie na tyle, że postanawiam o tym nie myśleć. Rozumiem, można się mylić, ale nie zdawać sobie sprawy z faktów, które są dla nas aż tak istotne? Ludzie są dziwni. Zdaję sobie jednak sprawę dlaczego wydają się tacy idiotyczni. Przez uczucia. To one najczęściej sprawiają, że nie myślimy, tylko działamy. Nie patrzymy na konsekwencje. Po prostu czynimy coś co może nie mieć żadnego sensu dla otaczającego nas świata. Najważniejszym jest, by miało istotną wartość dla nas. Sam nie wiem, czy kierowanie się emocjami to pozytywne zjawisko. Sam zwykle kalkuluję i przewiduję wiele zakończeń danej sytuacji, by być pewnym. To mnie uspokaja i upewnia w podjętych przeze mnie decyzjach. Nawet wtedy, kiedy są one błędne. Weźmy dla przykładu dzisiejszą sytuację. Specjalnie zwolniłem kroku, zanim wpadłem do budynku Dworca Głównego, by przepuścić pędzące do kas kobiety. Nie wiem jakim cudem, ale inni kupujący bez problemu przepuścili je na przód kolejki, by mogły zakupić swoje bilety, możliwie jak najszybciej. Ja tymczasem spokojnym krokiem szedłem w kierunku windy. Miałem jeszcze pięć minut, więc postanowiłem się nie śpieszyć. Mało tego zdążyłbym  bez problemu, ale popełniłem jeden taktyczny błąd. Ten sam co ludzie stojący w kolejce po zakup biletów. Mianowicie przepuściłem pędzące w zastraszającym tempie pasażerki. W pewnym momencie myślałem, że mnie stratują, więc instynktownie odskoczyłem do tyłu, a drzwi windy się zamknęły... Tak proszę państwa oto moje szczęście.
Z tego powodu skończyłem właśnie na peronie drugim. Czekając na zimnie i obserwując otoczenie. Kocham swoje życie.
W pewnym momencie mój wzrok przyciągnął pewien chłopak, z pochyloną w dół głową. Wyglądał, jakby nie czuł się za dobrze. Hm... Jego kroki były dziwne. Powłóczył nimi, jakby ważyły co najmniej tonę. Dłonie miał wepchnięte głęboko w kieszenie. W tym momencie wiatr zawiał niesłychanie silnie, zdejmując mu jednocześnie kaptur z głowy. Moje oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia. Chłopak miał białe włosy. Nie kolor jednak powodował moje zdziwienie, lecz jego trupia twarz. Wyglądał jak śmierć. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami, usta wykrzywione w smutku i łzy... Spadały niczym ścigające się ze sobą krople deszczu. Wyglądał niczym upadły anioł. Fascynujący... Przyciągający spojrzenie.
Obserwowałem chłopaka uważnie, nie mogąc pojąć dlaczego ktoś o tak zjawiskowej urodzie, może być aż tak smutny. Może rozstał się z dziewczyną?, pomyślałem, wpatrując się w niego jak w obrazek.
Białowłosy szedł przed siebie na oślep, na przemian wystawiając przed siebie raz to jedną, a raz drugą nogę. Wyglądał jak nakręcany żołnierzyk, mechanicznie wykonujący swoje ruchy. Zmartwił mnie trochę jego widok. Nikt nie powinien być czyjąś zabawką. A zwłaszcza zabawką bez uczuć. 
Wstałem z ławki,  na której do tej pory siedziałem i ruszyłem w stronę chłopaka.  Zanim jednak zdołałem do niego dobiec, żołnierzyk podszedł do krawędzi peronu. Zachwiał się. Szybko spojrzał w prawą stronę, z której nadjeżdżał pociąg. Przestraszyłem się tego spojrzenia. Było puste.
Jedyny dźwięk, który dobiegł moich uszu (nagły gwizd pojazdu) wprawił mnie w nieme odrętwienie. Bałem się, jednak nie mogłem dopuścić do tragedii. Szybko znalazłem się przy chłopaku i objąłem go w pasie od tyłu, ciągnąc tym samym nasze ciała w dół z dala od torów.  Białowłosy obejrzał się zdziwiony za siebie, natrafiając tym samym na moje spojrzenie.
- Dlaczego to robisz? -wyszeptał ze łzami w oczach.
- Próbuję pomóc... - odparłem, wahając się czy to faktycznie stanowiło mój cel.
- Nie pomagasz - dobiegł mnie jego cichy, drżący głos. W pewnym momencie chłopak próbował się ze mnie podnieść. Jego próby były niestety bezowocne. Był osłabiony. Choć próbował się wyrwać, nie był w stanie. Czułem się jakby próbował zatrzymać trzyletnie dziecko, przed zjedzeniem wszystkich ciasteczek przed obiadem. Irracjonalne prawda?
- Możesz mnie puścić? - zapytał chłopak, po paru minutach bezowocnej szarpaniny.
- Nie, bo nie wiem, czy nie spróbujesz popełnić podobnego głupstwa - powiedziałem poważnie, przez chwilę moją twarz zasnuł ponury cień. Cholerne wspomnienia...
- Puszczaj! - krzyknął chłopak, znowu próbując się wyrwać z moich objęć.
- Mówię, ci nie zamierzam... - zacząłem, ale przerwał mi biegnący w naszą stronę maszynista i ochroniarz, który stał do tej pory na końcu peronu.
- Co ty robisz?! Czy zdajesz sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo mogłeś spowodować?! Już nie wspominając o zepsuciu rozkładu jazdy i planów innym ludziom!!! - krzyknął maszynista.
- Chłopcy co wy tu robicie? - zapytał zdumiony ochroniarz - Idziecie ze mną, porozmawiamy i będę musiał niestety zadzwonić do waszych rodziców i być może na policję. - powiedział ochroniarz. Mężczyzna ten zdawał się być o wiele przyjaźniej nastawiony, niż maszynista, który aż kipiał ze złości. Jego postać była dość masywna i pewna. Pewnie zdołałbym łatwo przed nim uciec. Nie wyglądał na typa sportowca, a raczej na gościa, któremu zbliżał się termin przejścia na emeryturę.
- My... - zacząłem mówić, a chłopak walczący do tej pory ze mną uspokoił się. zerknąłem na niego zdziwiony. Przestał walczyć. Płakał. Wyglądał jak zranione zwierzę, potrzebujące opieki. Rozczuliło mnie to. Przez moment wyglądał jak moja siostra w przed dzień jej śmierci. Nagle całe moje poczucie winy wróciło. Wszyscy w koło mówią mi, że to nie moja wina, a ja nadal...
- Dalej idziemy - powiedział ochroniarz, schylając się, żeby pomóc mi wstać.
- Nasi rodzice właśnie wyjechali w podróż poślubną, a mój brat ostatnio bardzo przeżywa rozstanie się ze swoją dziewczyną. Zaprowadzę go niezwłocznie do domu - powiedziałem wstając nie dotykając ręki ochroniarza i podnosząc do pionu zdziwionego chłopaka. Postawny mężczyzna zmierzył nas wzrokiem, po czym ze zrezygnowaniem skinął głową.
- Niech będzie, ale następnym razem...
- Zapewniam, nie będzie następnego razu - powiedziałem z przepraszającym uśmiechem, po czym obróciłem się na pięcie, ciągnąc ze sobą chłopaka do ławki, na której siedziałem do tej pory, by pochwycić swój ciemnoniebieski plecak. Głupi byłem, że zostawiłem go na ławce, a co gdyby ktoś go ukradł? W końcu mieszkamy w Polsce...
- Ej! Puść mnie! - krzyknął chłopak, chcąc wyrwać swoją dłoń z mojego uścisku.
- Ogarnij się - mruknąłem pod nosem, zarzucając plecak na ramię i idąc w kierunku ruchomych schodów.
- Daj mi spokój. Skąd pomysł, że gdzieś z tobą pójdę?
- Stąd, że ochroniarz właśnie mierzy nas wzrokiem - syknąłem, patrząc chłopakowi prosto w oczy - mruknąłem, a on skwitował moją wypowiedź krótkim parsknięciem. Jego oczy zrobiły się szklane.
- Jesteś nienormalny - stwierdził chłopak idąc posłusznie za mną - Jaki normalny człowiek, pomógłby komuś takiemu jak ja? Inni nawet nie patrzyli na mnie, żeby nie mieć mnie czasem na sumieniu. wszyscy odwracają twarze, więc czemu...
- Moja siostra popełniła samobójstwo pół roku temu -powiedziałem krótko, a chłopak z szeroko otwartymi oczami zerknął na moją twarz. Nie wiem co w niej zobaczył, ale chyba go to przestraszyło. Jego oczy momentalnie zrobiły się jeszcze większe, niż parę chwil temu.
Nasza dalsza podróż przebiegła w milczeniu. Skierowałem się ku ruchomym schodom. Miałem zdecydowanie dość dzisiejszego dnia. Ciekawe co jeszcze przytrafi się mojej osobie? A może nieprzewidywalne trzęsienie ziemi będzie odpowiednią opcją uczczenia dzisiejszego dnia? Nie mogłoby to być zbyt niesubtelne... Chyba bardziej na miejscu byłaby kradzież albo morderstwo... z dużą ilością krwi.
- Zaczekaj - usłyszałem za plecami cichy głos chłopaka. Odwróciłem głowę w jego stronę. Zrobiło mi się żal na jego widok. Chłopak wyglądał jak duch. Jego białe włosy zupełnie zlały się z trupią skórą, a podkrążone oczy sprawiały, że wyglądał żałośniej niż kiedykolwiek. 
- O co chodzi? -zapytałem.
- Czy masz trochę czasu? - zapytał cichutko.
- Ja... -zacząłem, ale przerwał mi nagły komunikat:
- Pociąg regio ze stacji Poznań Główny do stacji Toruń Główny odjedzie z toru czwartego przy peronie drugim a, który jest przedłużeniem peronu drugiego. Prosimy o nie podchodzenie do krawędzi peronu. Życzymy miłej podróży.
Zakląłem w myślach po czym zerknąłem z powrotem na chłopaka.
- Po co ci mój czas?
- Chciałem porozmawiać - szepnął tak cicho, że gdyby w tym momencie przejechał koło niego pociąg, nie usłyszałbym jego głosu. Naprawdę wyglądał jakby potrzebował pomocy. 
- Ja... -zacząłem
- Dobra, nie ważne -powiedział białowłosy zaraz się wycofując. - Zapomnij. Dzięki za wszytko - powiedział, po czym odwrócił się na pięcie. Pewnie po kilku minutach straciłbym go z pola widzenia, gdyby nie moja ręka, która złapała go za szary płaszcz, który miał na sobie.
- Czekaj mam czas - powiedziałem z lekkim uśmiechem. Chłopak znowu zerknął w moją stronę, po czym odwzajemnił lekko mój gest.
- To może pójdziemy na kawę?
- To co Starbucks? - zapytałem, a on kiwnął lekko głową, przytakując mi tym samym. Nie mogłem rozgryźć tego chłopaka. Zachowywał się zupełnie inaczej niż moja siostra. Ona nigdy nie poprosiłaby kogoś o rozmowę. Była cicha, zamknięta w sobie, spokojna... Ta jej ostatnia cecha sprawiała, że wszystkie te uniki i brak chęci do rozmowy uważałem za normalne. To był mój błąd. 
Wciąż pamiętam, jak przyszła dwa dni zanim umarła do mojego pokoju. Położyła się po prostu na moim łóżku i patrzyła jak czytam książkę. Nie pytała o nic, a i ja nie byłem skory do rozmowy. Patrzyła tylko swoimi błękitnymi oczami prosto na mnie. Jakby chciała zapamiętać na zawsze twarz swojego brata. Nigdy nie podejrzewałem, że może popełnić tak straszny czyn. Gdybym tylko wcześniej zdawał sobie sprawę z jej problemów... Byłem złym, starszym bratem. Nie potrafiłem jej nawet ochronić. Przez cały czas tylko ją obserwowałem. Tak jak ona mnie w tamtej chwili. Oglądałem jak rośnie, potem smutnieje, podupada... A na samym końcu jej puste, samotne ciało leżące w dębowej trumnie. 
Nim się obejrzałem, byliśmy już na miejscu. Wszedłem do lokalu, rozkoszując się przyjemnym zapachem kawy i czekolady. Lubiłem tu przychodzić, a zwłaszcza sam. Miejsce to idealnie nadawało się do dumania i myślenie nad swoim życiem. Wiem, mogło to zabrzmieć trochę depresyjnie, ale tak właśnie sądzę: człowiek powinien mieć czas dla samego siebie. Pomaga to w rozwoju jego samego.
Podszedłem do czarnowłosej kobiety stojącej przy ladzie.
- Co dla was? - zapytała z miłym uśmiechem. Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że chłopak stał tuż przy mnie. Musiałem bardzo odpłynąć skoro nawet go nie zauważyłem.
- Dla mnie gorącą klasyczną czekoladę - powiedziałem z uśmiechem. Już nie mogłem doczekać się mojego napoju. Na dworze było na prawdę zimno.
- Dla mnie to samo - powiedział szybko chłopak, kiedy kobieta skierowała wzrok w jego stronę. 
- Płacicie razem czy osobno?
- Osobno - powiedzieliśmy równocześnie, na co kobieta zaśmiała się miękko, po czym zapytała:
- Wasze imiona? 
- Łukasz.
- Kamil - powiedział ze spokojem białowłosy. Zerknąłem na niego szybko. To imię naprawdę do niego pasowało. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem mu w tamtej chwili przypisać żadnego innego. Znacie to uczucie, kiedy poznajecie jakąś osobę i imię jakie akurat nam ona podaje zupełnie do niej nie pasuje? W tym wypadku było zupełnie inaczej.
Kiedy zapłaciliśmy, dziewczyna wskazała nam lekko głową wolne miejsca.
- Siadajcie, za chwilę was zawołam.
- Dzięki - powiedziałem, po czym skierowałem się w stronę wygodnych kanap, stojących w rogu. Mieliśmy szczęście, bo były wolne, co rzadko się tu zdarza. Uwierzcie na słowo. Naprawdę ostatnio często tu bywam. Zdjąłem z siebie kurtkę, po czym rozsiadłem się z lubością na swoim miejscu. Mógłbym tu przebywać codziennie, a i tak nie znudziłaby mnie atmosfera panująca w tym miejscu. Kamil usiadł na przeciwko mnie, ale pozostał w płaszczu. Trząsł się.
- Spokojnie, zaraz się rozgrzejesz - stwierdziłem, na co on odpowiedział mi lekkim uśmiechem.
- To dobrze. Naprawdę nie lubię marznąć - mruknął, chuchając na dłonie, a następnie szybko nimi pocierając. Te proste czynności sprawiły, że zaśmiałem się w duchu. Był tak podobny do mojej siostry...
- Łukasz, Kamil wasze czekolady na was czekają - usłyszeliśmy po chwili ciepły głos kelnerki. 
- Przyniosę ci - zaoferowałem się, po czym wstałem i ruszyłem po kubki wypełnione płynnym szczęściem. Kiedy wróciłem z napojami, chłopak ze smutkiem czytał jakąś wiadomość w telefonie. Jego ręce trzęsły się. Coś musiało bardzo wyprowadzić go z równowagi.
- Masz, zanim zamarzniesz - powiedziałem posuwając mu napój pod sam nos.
- Dzięki - odpowiedział drżącym głosem.
- Coś się stało? -zapytałem.
- Nie... wszystko w porządku - powiedział odwracając wzrok i podnosząc do ust słodki napój. Kiedy płyn dotarł do jego przełyku, uśmiechnął się z lubością. Zaraz było widać, że kochał czekoladę.
- Skoro tak mówisz... To o czym chciałeś pogadać?
- Tak w sumie to... - zaczął, po czym nagle urwał.
- To? - próbowałem pociągnąć go trochę za język.
- Nic takiego. Przepraszam, że zająłem ci czas... - powiedział robiąc unik i szykując się do wyjścia. 
- Ani kroku dalej. Mam jeszcze pół godziny do następnego pociągu, więc równie dobrze możesz ze mną posiedzieć - zaproponowałem przyjaźnie.
- Dlaczego wszyscy są dla mnie tacy mili? - zapytał smutno z powrotem siadając na siedzeniu. Oparł łokcie o kolana, obejmując równocześnie swoją czekoladę. Miał spuszczoną głowę. Wyglądał jakby miał zaraz zacząć płakać.
- To chyba dobrze skoro masz takich ludzi w koło siebie. Moja siostra nie miała tyle szczęścia - ostatnie zdanie dokończyłem szeptem.
- Przepraszam, nie powinienem mówić takich rzeczy... - odparł równie cicho mój rozmówca.
- Jakich? - zapytałem podnosząc głowę i patrząc na jego twarz. Chłopak milczał. - Czy możesz choć raz spojrzeć mi w oczy? - zapytałem, po denerwowały mnie jego uniki.
- Chyba nie chcesz w nie patrzeć.
- Pozwól, że sam zdecyduję czego chcę - powiedziałem, po czym zirytowany podniosłem jego twarz, za pomocą dwóch palców. Chłopak miał rację. Nie chciałem patrzeć w jego oczy. Były zbyt podobne do tych, które miała moja siostra. I nie mam na myśli tutaj ich koloru. Monika miała co prawda niebieskie oczy, ale o wiele bardziej stonowane, czasami przypominające szare. Tęczówki Kamila były błękitne, a z tymi mojej siostry łączył je ból i przerażenie.
- Co ci się stało? - zapytałem cicho, kiedy chłopak ze strachem szybko się ode mnie odsunął i wstał z miejsca. Z jego oka spływała samotna łza.
- Nie zrozumiesz. Nikt nie zrozumie - powiedział, zostawiając mnie samego w kawiarni. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić po tym zajściu. Byłem zbyt otumaniony reakcją chłopaka. Ktoś musiał go bardzo skrzywdzić. Moja siostra też nie chciała być dotykana zaraz po tym jak ją zgwałcono. Bardzo to przeżywała. Płakała po nocach... A ja nic nie zrobiłem, myśląc naiwnie, że to przez jej ostatnie zerwanie z chłopakiem. Z odrętwienia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. Biały napis krótko oznajmił mi kto do mnie dzwoni: MAMA. 
- Cholera - zakląłem, po czym odebrałem telefon. 
- Gdzie ty do diabła jesteś?!!! - usłyszałem głośny wrzask, kiedy tylko przystawiłem aparat do ucha.
- W pociągu... - zacząłem przeciągając ostatnie słowo.
- Kłamiesz. Do domu ale już - powiedziała, po czym rozłączyła się szybko. Nagle moja chęć powrotu zmniejszyła się do połowy o ile nie do jednej czwartej. Ta kobieta mnie zabije. Podniosłem się ze zrezygnowaniem z krzesła i przystąpiłem do zakładania kurtki. Kiedy już miałem wychodzić, moją uwagę przykuł leżący na stole biały telefon. Należał do Kamila.