poniedziałek, 13 lutego 2017

Bariera - rozdział 1

Rozdział 1
- Strach -


1 styczeń 2016

To nareszcie Nowy Rok! Teraz musi się wszystko odmienić! Kto wie? Może nawet znajdę jakąś przyjaciółkę w nowej szkole? Muszę być po prostu otwarta. Tak to podstawa do osiągnięcia szczęścia. Tak się cieszę, że rodzice zgodzili się na przeprowadzkę! Nareszcie będę mogła zacząć wszystko od nowa!

*****

- Zośka zaczekaj! -wrzasnęłam za biegnącą w kierunku budki z lodami przyjaciółką.
- Easy, peasy, lemon, squeezy złotko! Kupię tylko lody i już do ciebie wracam. Poradzisz sobie chyba beze mnie przez dziesięć minut, nie? - odkrzyknęła obracając się na pięcie z powrotem w stronę swojego celu. Nie mając zbytniej ochoty za nią ganiać, dałam upust swojej irytacji przewracając oczami, po czym ze zrezygnowaniem usiadłam na ławce i popatrzyłam przed siebie.
            W tafli brudnej wody odbijały się przepiękne promienie słońca. Co jakiś czas złote smugi były przecinane przez płynące to w tą, to w tamtą kolorowe liście, spadające ze stojącego nieopodal dębu. Drzewo to miało prawdopodobnie pięćdziesiąt lat, albo i nawet więcej. Gdy pytałam o nie rodziców, zawsze odpowiadali mi, że zostało tu posadzone jeszcze zanim się urodzili. I choć można by pomyśleć, że takiemu staruszkowi należy się choć odrobina spokoju i szacunku, stanowiło ono główny obiekt kultu okolicznej młodzieży. Miejsce na imprezę? Drzewo przy jeziorze. Jakieś spotkanie? Drzewo przy jeziorze. Spacer z psem? Tak zgadza się: drzewo przy jeziorze. Nikt do końca nie wiedział dlaczego owa roślina jest taka popularna. Być może z powodu wystających z ziemi korzeni, na których można było w miarę wygodnie usiąść, bądź też nisko zwisających gałęzi, gdzie okoliczna ludność z przyjemnością się wspinała, by podziwiać "widoki" mieszczące się wśród wydekoltowanych, wakacyjnych koleżanek.
Nawet teraz, pod koniec wakacji, drzewo zajmowało główny punkt listy miejsc do odwiedzenia, zanim będzie się zmuszonym pójść do szkoły. 
Szkoła..., pomyślałam, tak bardzo nie chcę do niej iść. Znowu te wredne złośliwości i szantażowanie mnie... To co, że od tego roku zaczynam liceum. To nawet gorzej. Zośka nie będzie mogła mnie już bronić. Niby ma się wszystko ułożyć, ale znając moje szczęście będzie jak zawsze. Mam dość. Dlaczego moje życie jest takie... puste.
- Wera, co tak posmutniałaś? - zapytała ze zdziwieniem moja przyjaciółka, pokazując mi dwa rożki lodów czekoladowych. Trzymała lody niczym trofeum, dopóki nie zobaczyła mojej miny. Wtedy automatycznie podsunęła mi jeden słodycz tak blisko twarzy, że po chwili poczułam maziste, zimno przesuwające się po moim policzku.
- Ej! -krzyknęłam, uciekając twarzą od lodów.
- Jeszcze raz się tak zdołujesz to porozmawiamy inaczej - odparła Zośka, grożąc mi lodami. - Jak się umawiałyśmy?
- Dzisiejszy dzień będzie najlepszym dniem wakacji? - zapytałam, wyciągając rękę po moje lody, równocześnie próbując zmazać maź ze swojego policzka.
- Zgadza się - odpowiedziała mi z wyszczerzonym od ucha do ucha uśmiechem. Wręczyła do mojej ręki należny mi rożek, po czym siadając, krzyknęła rozczulona - Ach! Te dzieci tak szybko się uczą i dorastają! Jeszcze miesiąc temu chodziła do przedszkola, a teraz potrafi już wykonywać rozkazy!
- Tak, tak królowo życia, jako twa wierna służka, jestem ci bardzo wdzięczna za okazywaną mi łaskę - mruknęłam pod nosem szturchając ją w ramię. Pech chciał, że w wyniku mojego ("przypadkowego" rzecz jasna) ruchu, królowa pobrudziła twarz wspomnianą wcześniej mazią. - Nie ma co zemsta jest słodka! - wykrzyknęłam, widząc wykrzywioną twarz mojej przyjaciółki. 
- Niech będzie. Jestem dziś nad wyraz litościwa - powiedziała z dumą, po czym starła z siebie roztopione lody. Patrzyłam przez chwilę na jej poczynania, ale szybko się tym znudziłam. Zapragnęłam, by ten dzień trwał wiecznie, jednak ciążąca nade mną czarna chmura przypominająca o nadchodzącej szkole skutecznie mi to umożliwiała.
- Hej nie będzie tak źle jak myślisz -powiedziała pocieszająco Zośka, widząc smutek malujący się na mojej twarzy.
- Masz racje. Będzie jeszcze gorzej niż myślę - mruknęłam obejmując swoje nogi rękoma i co jakiś czas liżąc lody. Kiedy myślałam o jutrzejszym dniu robiło mi się niedobrze. Kolejne wyzwiska na temat mojej osobowości oraz następujące po tym "przypadkowe" popchnięcia, pobicia, złamania... Moja psychika tego nie zniesie. Złamała się kilka miesięcy temu, więc i dlaczego miałaby wytrzymać tym razem? W pewnym momencie widok słonecznego jeziora przed moimi oczami, zamienił się w scenę, która odbyła się w kwietniu. Znowu widziałam swoje odbicie w lustrze. Potargane czarne włosy, łzy na twarzy, brunatna krew wylewająca się ze świeżo pociętych nadgarstków. Najgorsze były jednak oczy. Podpuchnięte, czerwone, wyłupiaste... Puste.
Nagle lód przestał mi smakować. Rozczarowana wyrzuciłam go do stojącego obok mnie kosza.
- Dlaczego na wszystko patrzysz tak pesymistycznie? Spotkasz kogoś lepszego ode mnie. Nie wszyscy ludzie są źli...
- Ludzie nie są źli - powiedziałam, patrząc swoimi przeszywającymi, błękitnymi oczami prosto w źrenice przyjaciółki - Są okropni. Wyżywają się na wszystkim, na czym mają okazję. Chcą odczuwać władzę, dominację nad czymś. Ludzie to bestie i potwory. 
Nagle zapanowała pomiędzy nami cisza. Rozejrzałam się po okolicy. Pech chciał, że mój wzrok natrafił na małe dzieci jeżdżące na rowerkach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt co one robiły. Próbowały przejechać swoimi pojazdami po chodzących na chodniku gołębiach. W pewnym momencie jednemu z nich udało się dopiąć swego. Po kilku sekundach dobiegł nas dźwięk łamiącego się ptasiego karku.
- Nadal twierdzisz, że ludzie nie są źli? - zapytałam, wstając z ławki i naciągając na głowę kaptur mojej ulubionej, czarnej bluzy. Pora zbierać się do domu. Jutro będę musiała stoczyć kolejną walkę. Szkoła... co za piekielne więzienie. 
Samotna przechadzka dobrze mi zrobiła. Dzięki niej kiedy przekroczyłam próg domu byłam spokojniejsza niż w czasie rozmowy z Zośką. Przynajmniej nie zaniepokoję po raz kolejny swoich domowników. Po krótkim zameldowaniu się u rodziców i streszczeniu im swojego dnia, ruszyłam w kierunku sypialni. Musiałam odpocząć. Jutro miał być mój wielki dzień.


*****

Pierwszy dzwonek ogłaszający lekcję w tym roku szkolnym właśnie zadzwonił. Uczniowie zaczęli pospiesznie wchodzić do szkoły, by nie spóźnić się na pierwsze lekcje organizacyjne i nie zrobić tym samym sobie złego wrażenia. Kiedy przechadzano się korytarzami liceum im. Fryderyka Chopina można było zauważyć tylko dwa kolory: śnieżną biel oraz smolistą czerń. Sam budynek nie był jakiś niezwykły. Ot co, zwykła szkoła, mająca za zadanie wydać za parę lat inteligencję tego narodu. 
Dlaczego przyszłam do tej szkoły... mogłam iść do technikum, jak Zośka. Przynajmniej nie musiałabym teraz stać jak kołek przed salą i unikać spojrzeniem domniemanych wrogów, myślałam, próbując stać się jak najbardziej mało interesującą postacią na korytarzu. Widziałam, jak ludzie podchodzą do siebie i tworzą powoli grupki. Chciałam uniknąć bycia w jakiejkolwiek z nich. Nie widziałam żadnych korzyści z udawanej przyjaźni. Uważam, że jest ona za bardzo męcząca, by w ogóle się w nią bawić.
Spojrzałam z rezygnacją na zegarek. Wychowawca spóźniał się już piętnaście minut. Strata czasu... Mogłabym tyle rzeczy zrobić przez ten czas! Ułożyłabym kolejną część moich puzzli, przeczytałabym kilka stronic jakiejś ciekawej książki, napisałabym jakiś nadający się do przemyśleń wiersz. Ba! Opublikowałabym kolejny wpis na swoim blogu! A tak marnowałam czas. Nienawidzę marnować czasu. 
Nagle usłyszałam za sobą męski głos. Nie był on niski, lecz miękki i przyjemny.
- Przepraszam za spóźnienie! W pokoju nauczycielskim trwa taki zgiełk, że ciężko cokolwiek znaleźć - mówił nauczyciel, otwierając drzwi sali nr 24 - Od dzisiaj będzie to nasza klasowa sala! - podwyższył głos, próbując przekrzyczeć tłumy wchodzących do klasy nastolatków - Ejże! Chłopcy! Moglibyście przepuścić najpierw damy, a nie wchodzicie pierwsi jak stado byków! - Na tę uwagę grupka blondynek (nadałam im w myślach pieszczotliwe określenie "plastików") wybuchnęła wysokim chichotem. W tym momencie straciłam wiarę w ludzkość. A liczyłam, że coś się zmieni w liceum. Myślałam, że ludzie będą bardziej dojrzali, a nie... tacy.
Cierpliwie czekałam, aż wszyscy wejdą do sali. Nie lubiłam się pchać. Może i jestem bardziej szarą myszką niż duszą towarzystwa, ale nie widziałam sensu w wyścigach o miejsce w sali. I tak nie będzie mi potrzebne jakieś wystrzałowa pozycja do ściągania, czy do pogaduszek z znajomymi. Po co więc psuć sobie humor, przepychaniem pomiędzy spoconymi ciałami nastolatków?
- Wchodzisz? -zapytał nauczyciel, stojący przy drzwiach. Na jego twarzy znajdował się łagodny uśmiech, a oczy spokojnie obserwowały moje poczynania.
- Tak, przepraszam za zwłokę - powiedziałam szybko, po czym jako ostatnia minęłam zdumionego wychowawcę. Zaczęłam rozglądać się po sali. Ku mojemu zdziwieniu klasa podzieliła się na dwa fronty. Wszystkie plastiki usiadły w pierwszych ławkach, z kolei reszta klasy zajęła nieco bardziej taktyczne miejsca, w rezultacie środek stał się praktycznie pusty. Szybko usiadłam w trzeciej ławce przy oknie, jak najbardziej przysuwając się do drewnianego parapetu. Coś czuję, że trochę się ze sobą zaprzyjaźnimy... 
- Zanim przejdziemy do rzeczy, proszę zapełnić ten pustostan w sali! - powiedział nauczyciel, nie parząc na klasę i zajmując się szukaniem jakiś dokumentów w swojej teczce. Kilka osób niechętnie przeniosło swoje obozy z końca sali, w wyznaczone przez mężczyznę miejsce. - Cudownie! -powiedział zachwycony wychowawca patrząc na swoich uczniów. - Coś czuję, że się dogadamy. Macie tutaj swoje plany lekcji - podał plik kartek pierwszym ławkom w każdym rzędzie - Rozdajcie je pomiędzy sobą. Skoro mamy dzisiaj dwie godziny lekcyjne na tak zwane zapoznanie się ze sobą - tutaj zrobił palcami cudzysłów, w wyniku czego klasa (głównie jej żeńska część) zaśmiała się, na co ja zareagowałam przewróceniem oczami. Rozumiem, że facet był nawet przystojny, ale po co ta cała szopka?  - Na drugiej lekcji - kontynuował nauczyciel - chciałbym wyjść z wami na małą wycieczkę po szkole, a tym czasem wykorzystajmy koniec tej godziny na krótkie przedstawienie się. Może ja zacznę. Nazywam się Mariusz Wikowiak. Spotkałem się już z przezwiskiem Wiki...-zagłuszył go przez chwilę głośny wybuch śmiechu spośród uczniów. Nawet mi udało się uśmiechnąć. Może lekcje z tym gościem nie będą takie złe? - więc jeśli bardzo chcecie, możecie mówić, że macie lekcje z Wikim, ale błagam nie wołajcie mnie pod tym pseudonimem w pokoju nauczycielskim, bo obniża to mój nauczycielski prestiż, jasne? -zapytał, obserwując uważnie klasę, która posłusznie pokiwała głowami, powstrzymując się od śmiechu. - Możecie do mnie mówić panie Marku, bądź profesorze Wikowiaku. Wszystko mi jedno. Nie możecie za to zacierać zbytnio naszych relacji. Jestem nauczycielem, wy uczniami. Bez zbytniego spoufalania się zajdziemy daleko, lecz mile widziane są przyjazne stosunki -zakończył ciepłym uśmiechem - Dobrze, teraz wasza kolej. Proszę pamiętajcie o trzech rzeczach podczas waszych mini przemówień. Imię, zainteresowanie i plany na przyszłość o ile takowe posiadacie. Tak? - zapytał profesor Wikowiak uczennicę siedzącą w pierwszej ławce, która właśnie podniosła rękę.
- A jakie są pana zainteresowania i czego pan uczy? - zapytała, zalotnie mrugając powiekami.
- Opowiem wam o tym, kiedy skończycie swoje przedstawienia - zapewnił nauczyciel, zacierając ręce - Może zaczniemy od rzędu pod oknem?
Kiedy to usłyszałam, westchnęłam ze zrezygnowaniem. Nienawidzę mówić o sobie. Słuchałam pierwszych przemówień, by wziąć z nich jakiś przykład. Na niewiele jednak mi się to zdało. Osoby mówiły bez ładu i składu, w rezultacie ledwo zrozumiałam jak mają na imię.
- Dziękuję, następna osoba - powiedział miło profesor. Wstałam ze zrezygnowaniem, po czym rozpoczęłam ze spokojem swój monolog. Czułam się, jakbym była jedyną osobą na właściwym miejscu. Co ci ludzie robili w liceum? Hej, jestem Gosia i lubię malować. Czy nie przedstawialiśmy się tak w szkole podstawowej?!
- Nazywam się Weronika Tyszko. Moje zainteresowania: układanie puzzli; czytanie, uwielbiam zwłaszcza powieści Stephena Kinga, moją ulubioną pozycją jest seria książek napisana przez sir Arthura Conana Doyla, pt.: Sherlock Holmes; oprócz tego we wolnym czasie zabawiam się w poetę i tworzę własne dzieła. W przyszłości chciałabym zostać pisarką, bądź nauczycielką.
- Jakiego przedmiotu? - zapytał z szerokim uśmiechem nauczyciel.
- Języka polskiego rzecz jasna -odpowiedziałam lekko, po czym usiadłam na miejsce. Nie wiem czemu, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w czasie przemówień następnych uczniów, Wiki nie spuszczał ze mnie wzroku. Zignorowałam to, podobnie jak wystąpienia moich rówieśników. Chyba ponad połowa z nich myślała, że klasa humanistyczna to profil ogólny. O zgrozo! Z kim ja będę musiała się męczyć przez trzy lata? I pomyśleć, że miałam wybór. Mogłam iść do bezpiecznego technikum razem z Zośką, by pracować w rozgłośni radiowej. Miałam dość przyjemny głos, więc mogliby mnie tam przyjąć. Ale nie! Idź do liceum, mówili, zmarnujesz się w technikum. Powinnaś iść na filologię! Ilekroć o tym pomyślę, dostaję palpitacji serca. Dlaczego ja się na to zgodziłam? Boję się, że jutrzejszego dnia znowu się wszystko zacznie. Cała czarna karta (a raczej księga) mojego życia powróci. Połowa mojej nowej klasy zna mnie z gimnazjum, a to oznacza powtórkę z rozrywki. Znowu będą mogli objawić swoje człowieczeństwo, jak wczorajsze dzieciaki nad jeziorem. Objęłam się mocno ramionami. Muszę być twarda. Jak kamień.
- Dziękuję wszystkim za barwne przedstawienia - powiedział Wiki, przerywając moje przemyślenia. Nie wiem dlaczego, ale nie byłam w stanie traktować tego człowieka na poważnie. - A teraz pora na dokończenie moich zainteresowań. Ku mojemu zdziwieniu pewna osoba w klasie powiedziała dokładnie te same czynności, które sprawiają mi przyjemność.
- Kto? - zapytała zdziwiona blondynka, która wcześniej zadała pytanie profesorowi - Czyżbym to była ja?
- Przepraszam Julio, ale nie za bardzo interesuję się makijażem - powiedział parskając śmiechem nauczyciel, a za nim ruszyła pozostała część klasy. Nagłe poruszenie przykuło moją uwagę. Z czego znowu się śmieje ta banda półgłówków?
- Weroniko? -zapytał nauczyciel, patrząc na moją lekko zdezorientowaną minę.
- Tak?
- Jesteś z nami?
- Nie do końca -odpowiedziałam zgodnie z prawdą, po czym posłałam w jego kierunku przepraszający uśmiech.
- Pozwól zatem, że streszczę tobie obecną sytuację - powiedział tonem wykładowcy. - Rozmawialiśmy właśnie o tym, iż dzielę takie same pasje co ty.
- Co?! - wykrzyknęła zdumiona klasa ze mną na czele .
- Pan układa puzzle?! - zapytał wstrząśnięty chłopak z ostatniej ławki pod ścianą.
- Ależ oczywiście Filipie! To cudowne hobby!
Cała klasa patrzyła raz to na mnie, a raz na pana Marka w kompletnej ciszy. W takiej sytuacji przywitał nas dzwonek kończący pierwszą lekcję. Zapowiada się cudowny rok szkolny...

*****

- Mówię tobie! Ten Sebastian jest boski! - krzyczała Zośka, idąc ze mną pod ramię wzdłuż jeziora - Wysportowany, wygadany, przystojny... Otworzył mi nawet drzwi od sali i przepuścił mnie, kiedy do niej wchodziłam -mówiła rozmarzona rudowłosa, patrząca swoimi szmaragdowymi oczami na otaczający nas lasek. Od zawsze uważałam, że moja przyjaciółka należy do dziewczyn z tak zwanej górnej półki. Była smukła, piękna oraz posiadała barwną osobowość. Według mnie mogła mieć każdego. Jej krótkie, do ramion, rudawe włosy i przypadkowo rozsiane po bladej twarze piegi sprawiały, że wyglądała jak królowa leśnych wróżek. Gdyby nie ubrania z motywem moro, które nosiła, można by ją wziąć za bardzo delikatną i nieporadną osobę. Jej osobowość nie pozwalała na to jednak, w rezultacie Zośka była... Zośką - moją najlepszą kumpelą.
- A jak u ciebie? Są jacyś przystojniacy? - zapytała dziewczyna, wlepiając we mnie nadal rozmarzony wzrok.
- Na co ty liczysz dziewczyno? - zapytałam, kręcąc głową z politowaniem - Ponad połowa klasy jest z naszego gimnazjum, a na reszcie nie ma co oka zawieszać... - powiedziałam, po czym w mojej głowie pojawił się nagle obraz uśmiechniętego od ucha do ucha Wikiego. On zdecydowanie był przystojny, a już na pewno słodki. Jego blond włosy i brązowe, ciemne oczy sprawiały, że wyglądał niczym uroczy, mały Bambi... Najcudowniejszy zdawał się jednak, kiedy przekrzywiał swoją głowę, gdy czekał na odpowiedź zadanego przez siebie pytania. Mogłabym wtedy wpatrywać się w niego godzinami... Zaraz, zaraz! O czym ja myślę do cholery?!
- Hm... Chyba jednak ktoś jest -stwierdziła Zośka z szerokim uśmiechem i wgapiając się we mnie z niedowierzaniem. - Własnej przyjaciółce nie powiesz?!
- Nikogo nie ma! -powiedziała zdecydowanie, przyśpieszając kroku.
- Dobra, dobra! Nikogo nie ma! - krzyknęła za mną dziewczyna, biegnąc w moją stronę i dusząc się przy okazji ze śmiechu - Ale obiecaj, że jeśli kogoś znajdziesz to mi o tym powiesz - powiedziała, kiedy zrównała ze mną kroku.
- Jasne. W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Na pewno ci powiem - stwierdziłam z lekkim uśmiechem.


wtorek, 7 lutego 2017

Bariera - prolog

Prolog


W pokoju panował półmrok. Łuna księżyca rozjaśniała tylko niektóre meble, co w miarę pozwalało odróżnić poszczególne przedmioty. Choć sypialnia nie wyróżniała się zbytnio na tle innych, panowała w niej ponura atmosfera. Stęchłe powietrze i migający wśród niego kurz nie zachęcało do zbyt długiego przebywania w nim. Wypada wspomnieć w tym miejscu, że nawet nie pociągałoby ono największych fanów historii grozy, aby do niego wchodzić. Lecz nie tylko brak tlenu przeszkadzał. Odpychały również sterty ubrań, niepozmywanych naczyń oraz porozrzucane po podłodze, nieuporządkowane kartki. Można by podejrzewać, że właściciel opuścił pokój po hucznej imprezie i wyjechał na wielotygodniowe wakacje, nie przejmując się tym co zastanie, gdy tu znowu się w nim pojawi. 
Pomieszczenie nie było jednak opuszczone. Ukrywała się w nim pewna postać z długimi, czarnymi włosami oraz przeszywającymi, niebieskimi oczami. Dziewczyna, bo właśnie tej płci była owa persona, wpatrywała się tępym wzrokiem w ekran monitora swojego laptopa. Nie mogła uwierzyć, że jej życie może stać się jeszcze gorsze niż zaledwie kilka dni temu, kiedy to została po raz pierwszy upokorzona w szkole.
Tym razem miarka się przebrała. Nastolatka nie wiedziała, co może zrobić. Nie widziała żadnego wyjścia z sytuacji. No bo jak usunąć swoje zdjęcia nagiego, zgwałconego ciała z Internetu? Niewykonalne. O ile jakoś udało jej się podnieść na nogi po samym gwałcie, z tym nie była w stanie sobie poradzić.
Wstała z łóżka, na którym do tej pory siedziała i powolnym krokiem ruszyła w kierunku łazienki. Z jej oczu zaczęły spadać łzy. Jak dobrze, że nikogo nie było w domu... Nikt jej nie przeszkodzi w tym, co zamierzała właśnie zrobić.


piątek, 3 lutego 2017

Życiowy kontrast - prolog

Prolog


- Łukasz! Wyjdziesz na dwór?! - zawołał mały chłopiec w stronę okna, znajdującego się na pierwszym piętrze w budynku 3b - Halo!!!
Głos brzdąca rozniósł się po całym placu zabaw, pozostawiając po sobie tylko głuche echo, odbijające się od nieopodal stojących huśtawek i drabinek. Dźwięk krążył przez chwilę wkoło, po czym zupełnie ucichł. Nastała chwilowa cisza, przerywana od czasu do czasu dźwiękiem przejeżdżających samochodów.
- Łuk...! -zaczął, ale gwałtownie urwał. W oknie, gdzie zazwyczaj pojawiała się roześmiana twarz bruneta, stanęła starsza kobieta. Można by ją uznać za matkę Łukasza, gdyby nie siwe włosy zdobiące jej głowę i przeszywające, pełne nienawiści spojrzenie.
- Czy mógłbyś nie rozgłaszać się pod moim oknem? -zapytała z nieukrywaną złością staruszka.
- Przepraszam... -powiedział przygaszony chłopiec, kuląc się pod wpływem jej wzroku - Czy Piotrek mógłby wyjść na dwór?- zapytał, po chwili zbierając w sobie całą odwagę, jaką tylko miał.
- Nie -powiedziała krótko kobieta – Łukasz ma się uczyć, a nie szlajać się po dworze...
- Ale nie widziałem go już prawie od tygodnia! -krzyknął blondyn ze łzami w oczach.
- To nie zobaczysz go i drugiego -stwierdziła staruszka, zamykając za sobą okno. Wokół znowu zapanowała cisza. Nawet ptaki nie chciały zakłócać niemej rozpaczy chłopczyka, który ciężkim krokiem odszedł w stronę swojego domu. Z jego oczu spadały łzy. Przypominały ciężkie krople, które w tym momencie zaczęły uciekać z ciemnych, kłębiastych chmur, podróżujących po białym niebie.
Dlaczego ta kobieta była tak ostra i zimna? Chłopiec tego nie rozumiał. Nie rozumiało tego nawet niebo, łączące się w tamtej chwili z cierpiącym dzieckiem, świadomym, że właśnie utracił jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał.