Rozdział 3
- Obrzydzenie -
12 styczeń 2016
Jestem obrzydliwa. Każdy człowiek jest. Ich oczy... są
niczym gnijące w ciele zabitej sarny robaki. Jak można było stworzyć tak
obrzydliwe istoty. Boże coś ty zrobił?
*****
Zaraz po tym jak mój wychowawca wyszedł z budynku został
przetransportowany do szpitala. Potrzebował pomocy głównie ze względu na
niefortunne położenie nogi na posadzce podczas wyprowadzania uczniów ze szkoły.
Według sprawozdania jakie udzieliła nam nauczycielka, która miała przez
pewien czas zająć jego stanowisko, źródłem pożaru był niedopałek papierosa w
męskiej toalecie. Zabawne prawda? Tyle wokół wody, a jednak doszło do pożaru.
Podobno papier toaletowy uległ podpaleniu, a zaraz po nim pozostawiony przez
jednego z uczniów plecak (po który notabene próbowała wrócić wszystkim znana i
uratowana przez Wikiego święta trójca). Później wszystko poszło już całkiem
szybko. Ogniem zajęły się drzwi i włączył się alarm przeciwpożarowy. Dyrekcja
miała na tyle dużego farta, że akurat w skrzydle, w którym doszło do incydentu
nie odbywały się lekcje z powodu choroby jednego z nauczycieli. Jak dla mnie
powinni podnieść mu pensje za to, że zminimalizował ewentualne straty wśród
uczniów do minimum.
Wbrew powszechnemu przekonaniu o niepójściu następnego dnia do szkoły, dyrektor
ogłosił, iż zajście, które miało miejsce nie zwalnia nas w żadnym stopniu z
uczniowskiego obowiązku, jaki nad nami ciąży. Śmieszne. Jak można było
pomyśleć, że zwolnią nas z zajęć, z takiego powodu? Mało tego jako przykład
szkoły z szeroko rozumianymi „perspektywami”
musieliśmy odrobić lekcje, które nam przepadły (zostaliśmy zwolnieni do domu,
by można było na spokojnie odkryć powód pożaru) z powodu uczniowskiej głupoty.
Z tego więc tytułu przez następny tydzień zarówno my jak i nauczyciele
musieliśmy przychodzić do szkoły na godzinę siódmą. W takich momentach naprawdę
miałam ochotę kogoś zabić. Wstawanie o szóstej w moim przypadku, nie stanowiło
pozytywnych skutków, jeśli chodzi o logiczne myślenie. I tak właśnie niemal na
każdej lekcji bywałam nieprzytomna. Nauczyciele mogli mówić nie wiadomo o jak
zajmujących i arcyciekawych (według nich rzecz jasna) rzeczach, a ja nadal nie
byłabym w najmniejszym stopniu zainteresowana tym co mówią. Mój nowy rytm
dobowy uległ aż tak poważnej zmianie, że kiedy przychodziłam z powrotem do
domu, potrafiłam od razu zasnąć i budzić się w okolicach szóstej godziny, by
znowu zarywać nocki na niepotrzebne nikomu zdobywanie wiedzy. I chodź daleko mi
było do jakichkolwiek klasowych orłów, czy nie wiadomo jakich mózgowców nie
zależało mi na ocenach, lecz utrzymaniu się w tej szkole i przejściu do
następnej klasy. Inni nie mieli takich aspiracji, więc jedna jedynka w tę, czy
w tamtą nie robiła im żadnej różnicy. Ja z kolei każdą z nich traktowałam jako
osobistą porażkę. Kto w końcu powiedział, że humaniści nie powinni ogarniać
otaczającego świata i zależności, jakie w nim występują? Właśnie. Nikt. Mało
tego! Taka wiedza jest jak najbardziej istotna. Dzięki niej jesteśmy w stanie
napisać o czymkolwiek książkę, która nie opierałaby się tylko i wyłącznie na
naszych przypuszczeniach i innych bzdetach….
W tym momencie moje twórcze rozmyślania przerwał dzwonek komórki. Spojrzałam na
wyświetlacz: Oskar. Czego on znowu chce?,
pomyślałam odbierając telefon. Ostatnio przewodniczący klasy dzwonił do mnie
zaskakująco często. Jego powody często wydawały mi się błahe i miałam wrażenie,
że zawraca mi głowę tylko z powodu ciążącej nad nim nudy.
- Tak? – zapytałam, wkładając do plecaka krzyżówki i książkę. Coś w końcu
trzeba robić w tej szkole…
- Weronika?
- Nie, Duch Święty – mruknęłam, szukając mojego ulubionego pióra. Gdzie ono
zniknęło?
- Ha, ha, ha bardzo śmieszne –
powiedział Oskar miłym głosem. – Dzwonię tylko żeby ci przypomnieć, że idziemy
dzisiaj po lekcjach do Wikiego.
- Wikiego? – zapytałam nieprzytomnie, odgarniając sterty papierów zalegające
moje biurko.
- Mhm. Wiem, że szósta to wcześnie, ale...
- Znalazłam! – krzyknęłam triumfalnie, wprowadzając Oskara w zdziwienie.
- Okey... A co?
- Pióro –
powiedziałam, po czym przystąpiłam do szukania mojego Wierszennika. Był to mój dziennik, w którym
zapisywałam rymy i wiersze, które przychodziły mi do głowy. Nazwę wymyśliłam
sama. Wiem. Twórcze.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz? – zapytał przewodniczący, próbując zwrócić moją
uwagę.
- Słucham –
powiedziałam, przerywając poszukiwania – Idziemy dzisiaj po szkole do Wikiego,
żeby sprawdzić jak się czuje i ogarnąć plan na dzień sportu. Przed tym z kolei
musimy ogarnąć jakieś kwiaty, albo ciastka, żeby nie zrobiło mu się smutno, że
nikt o nim nie pamięta – na moją ostatnią uwagę chłopak zareagował śmiechem i po
krótkim uświadomieniu mi żebym się pośpieszyła w ogarnianiu życia, rozłączył
się. Ah! Jak ciężko być mną!
Spojrzałam na
biurko. Chyba poszukam mój dziennik dopiero, kiedy wrócę do domu. Zarzuciłam na
ramię swój plecak, po czym zeszłam na dół do kuchni, żeby wepchnąć w siebie
jakieś śniadanie. Nie lubiłam jeść od rana. Robiło mi się niedobrze, kiedy
musiałam zjeść choćby kromkę chleba. Na szczęście w moim domu często można było
znaleźć obiekty tak niewymagające jak płatki i mleko, dzięki czemu mój brzuch
był w miarę zapełniony, przed wyjściem z domu.
- Dlaczego tak wcześnie wstałaś? – zapytał mnie ojciec, kiedy weszłam do
jadalni z przygotowanym przez siebie śniadaniem.
- Szkoła mnie do tego zmusiła – mruknęłam ze zrezygnowaniem i wpychając w
siebie łyżkę z płatkami. Niby z faktem, że muszę zjeść coś od rana czułam się
okropnie, ale kiedy tego nie zrobiłam z nosa leciała mi krew. Dlatego więc po
przemyśleniu wszelkich zalet i wad porannych posiłków, postanowiłam jednak je podejmować.
- Ale słońce, jest dopiero szósta czterdzieści...
- Już?! – krzyknęłam,
patrząc w osłupieniu na kuchenny zegar, po czym jeszcze raz sprawdziłam godzinę
na zegarku, noszonym przeze mnie na ręce. Spóźniał się o dziesięć minut. No
ładnie...
- Pa, muszę lecieć. Mam lekcję na siódmą – powiedziałam, biegnąc w kierunku
wyjścia, mijając w korytarzu mamę.
- Dlaczego na siódmą? – zdziwił się mój rodzic, kierując pytanie bardziej w
stronę mojej matki, niż mnie.
- To z powodu tego pożaru.... – usłyszałam jej słowa, kiedy wybiegłam z domu
jak proca, pędząc na przystanek, na którym za trzy minuty miał pojawić się mój
transport. Miałam duże szczęście, że nie dzieliła mnie do niego zbyt duża
odległość.
W momencie, w którym wsiadłam do autobusu, po raz drugi w ciągu tego dnia
zadzwonił mój telefon. Odebrałam go zezłoszczona i nie patrząc nawet kto
dzwoni, powiedziałam:
- Słuchaj, wiem, że wychodzimy dzisiaj po zajęciach, więc nie musisz
przypominać mi o tym po raz pięćsetny...
- Masz randkę?! – usłyszałam pełen zdumienia głos Zośki, dobiegający z aparatu.
- Nie mam – powiedziałam wkurzona na samą siebie, że nie sprawdziłam
wyświetlacza.
- Jasne! Ja ci tu opowiadam o moich rozterkach miłosnych, a ty nawet słowem nie
wspomnisz o swoim kochasiu...
- Zośka! Naprawdę nie mam żadnej randki, możesz przestać
dramatyzować?! – krzyknęłam, chcą zakończyć tę bezcelową rozmowę. Nie ominęła
mnie przy tym dezaprobata innych pasażerów pojazdu. Odwracając się do nich
tyłem przycisnęłam telefon do ucha i zaczęłam wyglądać na ulicę, dzięki czemu
udało mi się zapanować nad emocjami.
- Dobra, dobra trzymam cię za słowo.
- Co chciałaś?
- Zapytać, czy taki jeden brunet z twojej klasy jest wolny.
- Jaki brunet? Przeszedł ci już ten cały Seba?
- Zwariowałaś?! -nagły, podniesiony głos Zośki zmusił mnie do odsunięcia
telefonu od ucha – On jest najwspanialszy na świecie! Nigdy, przenigdy mi on
nie przejdzie! – usłyszałam jej naburmuszony głos.
- Okey... Więc po co ci ta informacja? A i jaki brunet?
- Koleżanka pyta, podobno chodziła z nim do gimy.... – powiedziała. Jej
następne słowa były trochę przytłumione, ponieważ kierowała je zapewne do
wspomnianej pytającej – Jak on się nazywał? A... ok. – teraz Zośka z powrotem
zwróciła się do mnie – Oskar Przemyśliwski. Kojarzysz może?
- Taa jest przewodniczącym w naszej klasie i chyba jest wolny. Nie chwali się
przynajmniej nikim bliskim. A ty co? Robisz za pośrednika? Czym ci płacą?
- Dwoma sokami jabłkowymi – stwierdziła uradowana – Jakbyś mogła, to
popytaj go jeszcze, co? – powiedziała błagającym tonem.
- A co ja, szpieg jakiś? Poza tym jeszcze sobie pomyśli, że do niego startuję.
Już i tak mam dosyć telefonów od niego.
- Podbija do ciebie? – zapytała niedowierzając.
- Nie wiem. Raczej jest po prostu bardzo skrupulatny. Ostatnio mamy małe
zamieszanie z tym dniem sportu i brakuje nam ludzi do pracy, więc robię wiele
rzeczy na raz.
- Ty i angażowanie się. Aż cię nie poznaję – stwierdziła ze śmiechem.
- Ja też. Dobra, musze kończyć, bo Kiszka mnie zamorduje. Odezwę się później
-powiedziałam, kiedy zobaczyłam mój przystanek.
- Spoko. Powodzenia – usłyszałam tylko, po czym dziewczyna się rozłączyła. Co
ja z nią mam?
Wiem możecie w tym momencie pomyśleć, że jestem hipokrytką. Krytykuję ludzi,
którzy zajmują się tak błahymi rzeczami, a z drugiej strony przyjaźnię się z
Zośką i rozmawiam o nieistotnych z punktu egzystencjalnego rzeczach. Na swoje
usprawiedliwienie mogę podać tylko jedno z przychodzących mi w tej chwili do
głowy wyjaśnień: nie robię tego przez cały czas i nie żyję tym. Co to dla mnie
znaczy? Niektóre dziewczyny są w stanie pieprzyć o jakichś chłopakach
dwadzieścia cztery godzin na dzień i nie robią nic prócz tego. Nie mają żadnych
zainteresować, ani celów w życiu. Nul, zero ok? Jeśli zapytasz taką laskę o to
co robi we wolnym czasie odpowie ci zapewne, że ogląda jakiś serial, albo
jakieś makijażystki na youtube. Jak dla mnie jest to najskuteczniejszy sposób,
żeby przetracić większą część swojego życia. Choć niektórzy mogą to robić dla
czystej radości. Jeśli sprawia to komuś frajdę, to w końcu czemu nie? Tutaj
dochodzimy do meritum tej sprawy. Co w życiu jest ważne? Hasło carpe diem
, czy też osiągnięcie czegoś większego, kosztem naszego czasu?
Wbiegłam do szkoły akurat w momencie, w którym zadzwonił dzwonek. Po
pogratulowaniu sobie zabójczej punktualności, pobiegłam pod salę, do której
akurat wchodzili uczniowie klasy humanistycznej. Szybko wmieszałam się w tłum,
po czym ruszyłam w kierunku swojego stałego miejsca przy oknie. Kiedy tylko
położyłam moją torbę na ławce, podszedł do mnie Oskar. Zanim zdążył cokolwiek
powiedzieć, powstrzymałam go ruchem ręki.
- Tak, nadal pamiętam o wyjściu do Wikiego po szkole, więc nie musisz mi już o
tym przypominać.
Chłopak spojrzał na mnie na początku bez żadnego zrozumienia. Dopiero po chwili
zaskoczył o co tak naprawdę mi chodzi.
- Tak naprawdę chciałem zapytać, czy mogę z tobą usiąść, ale jeśli masz mnie
już na dzisiaj dosyć, to...- powiedział, wzruszając ramionami. Spojrzałam na
niego zdziwiona.
- Jeśli chcesz, możesz usiąść... – zaczęłam, ale przerwał mi głośny głos Kiszki.
- Bądźcie już cicho i zaczynajmy lekcje! Weroniko chciałabyś coś jeszcze powiedzieć?
– zapytała, wpatrując się we mnie przeszywająco.
- Nie pani profesor. Przepraszam, że przeszkadzam – mruknęłam formalnie, po
czym usiadłam na swoim miejscu. Za moim przykładem szybko postąpił Oskar i
pojedyncze osoby z klasy.
Na początku miałam dobre intencję. Naprawdę! Ale Kiszka... to jednak Kiszka. Po
pięciu minutach lekcji (z których to trzy poszły na sprawdzanie obecności)
byłam na tyle znudzona, że zaczęłam robić wszystko, żeby tylko nie zasnąć.
Najpierw próbowałam się przekonać, że proces fermentacji mlekowej jest naprawdę
ciekawy. Kiedy to nie podziałało, zaczęłam robić notatki, później czytać temat
w podręczniku. Po dziesięciu minutach poddałam się doszczętnie i wyciągnęłam z
plecaka krzyżówkę. Kto wie? Może dzisiaj uda mi się nie zginąć?
Pierwsze pole pytało o produkty fermentacji alkoholowej.
Zamknęłam książeczkę zła na cały świat. Dlaczego ta cholerna chemia musi być
wszędzie? Czemu cały wszechświat uparł się, żeby dowalić mi ją na każdym kroku?
Boże co się ze mną dzisiaj dzieje... chyba zbliża mi się okres.Tak to się nigdy
nie dogadamy...
Schowałam krzyżówki z powrotem do torby.
W tym momencie Oskar podsunął mi kartkę z nakreślonym pytaniem:
~ Co robisz? XD
~ Próbuję wymazać chemię z mojego życia, odpisałam szybko, patrząc uważnie na chemiczkę, która
zrobiłaby wszystko, żeby tylko mnie pogrążyć.
~ Ciekawie wygląda ten proces... Sama go wymyśliłaś?, uśmiechnęłam się pod nosem, po czym napisałam:
~ Tak. Jeśli chcesz mogę ci wyjawić krok po kroku jak
działa. Oczywiście za drobną opłatą... ^-^
~ Obawiam się, że nie jestem na tyle bogaty... Chyba, że
dasz się przekupić w inny sposób?
~ Obawiam się, że ciężko jest mnie przekupić.
~ Może kawa i ciasto wystarczą? Spojrzałam
na chłopaka zdezorientowana. Czy on zaprasza mnie na randkę?! Oskar patrzył na
mnie szczerząc się od ucha do ucha. Musiałam przyznać, że miał całkiem ładny
uśmiech...
- Weroniko do świętej Anielki! Dlaczego choć raz nie możesz się skupić na mojej
lekcji?! Do tablicy uzgodnić współczynniki! Ale już!
Przez dalszą część lekcji nauczycielka nie spuszczała ze mnie wzroku i przez
cały czas sprawdzała, czy jestem przytomna. Ja tymczasem nie wiedziałam co mam
o tym wszystkim myśleć. Pierwszy raz ktoś zaprosił mnie na randkę i nie mam
najmniejszego pojęcia jak powinnam się z tej okazji zachować. W takiej sytuacji
rady Zośki bywały naprawdę niezbędne dla mojego prawidłowego funkcjonowania.
Bez nich zamyślę się na śmierć. Znając życie musiałabym odpowiedzieć Oskarowi
do końca dzisiejszego dnia...
*****
- Ziemia do Weroniki – powiedziała Sandra, machając mi ręką przed twarzą –
Mieliśmy iść do Wikiego. Pamiętasz jeszcze?
- Pamięta, pamięta – powiedział Oskar, podchodząc do nas – Przypominałem jej o
tym dzisiaj chyba ze trzy razy – stwierdził śmiejąc się lekko.
- Potwierdzam – mruknęłam z lekkim uśmiechem, po czym zarzuciłam na siebie
plecak – To co kupujemy? Ciasto, kwiaty, czy jakąś książkę?
- Książkę? – zapytała zdziwiona Sandra – Po co?
- Może się mu tam nudzić, co nie? – powiedziałam.
- Racja, ale pewnie zaopatrzył się już w swoje. Poza tym nie wiemy w czym gustuje
– stwierdził Oskar, przepuszczając nas w drzwiach wychodzących na dziedziniec
szkoły – Może pozostaniemy przy kwiatach i cieście?
- Dobra - odpowiedziałyśmy zgodnie, co wywołało śmiech całej naszej
trójki.
Kiedy już zakupiliśmy potrzebne nam rzeczy, ruszyliśmy w kierunku szpitala. Nie
znam człowieka, który lubi przebywać w tych budynkach. Ja z całą pewnością się
do nich zaliczam. Kiedy tylko przekroczyłam jego próg uderzył we mnie
obrzydliwy zapach tego miejsca. Środki dezynfekujące próbujące zamaskować woń
śmierci. Przed moimi oczami pojawił się obraz, który tak usilnie próbowałam
wymazać... Niesamowite ile szczegółów jest w stanie zapamiętać ludzki umysł...
*****
- Szybko! Pośpieszcie się! Tracimy ją! – usłyszałam krzyk jakiegoś człowieka.
Gdzie ja jestem?! Zaczęłam oddychać szybciej niż zazwyczaj. Moich nozdrzy
dobiegł okropny zapach środków odkażających. Jestem w szpitalu...? Dlaczego? Po
chwili poczułam silny ból w okolicach nadgarstków. Było mi na tyle słabo, że
marzyłam tylko i wyłącznie o głębokim śnie. Moje ciało przeszywało straszliwe
zimno. Czułam jakbym była martwa.
Nagle przypomniałam sobie o wszystkim. Te zdjęcia...
- Dajcie mi umrzeć – wyszeptałam słabo, a z moich oczu zaczęły lecieć łzy. –
Proszę... zostawcie mnie w spokoju...
- O czym ty mówisz dzieciaku! – krzyknął jakiś męski głos z oddali – Nie
pozwolimy na to! Postaraj się jak najdłużej pozostać z nami! Słyszysz mnie?!
Odezwij się! Hej!
Wypowiadane przez mężczyznę słowa stawały się coraz bardziej ciche i nic nie
znaczące. Zmuszały mnie do czegoś, kiedy ja nie chciałam nic robić. Marzyłam
tylko o śnie. Spokojnym, cichym śnie. Nie musiałam na niego długo czekać. Już
po chwili dryfowałam w krainie ciemności, która otulała mnie w swoim ciepłym
kokonie i nie dopuszczała do mnie żadnych niebezpieczeństw.
*****
- Hej Wera, wszystko w porządku? – zapytał Oskar, kiedy staliśmy przy recepcji
– Zbladłaś.
- W porządku – powiedziałam słabo. Nie wiem, czy mój stan był spowodowany
wspomnieniami, czy też niezbyt treściwym śniadaniem. Było mi dziwnie słabo,
miałam mroczki przed oczami i lekkie kłopoty z oddychaniem.
- Nie chcesz usiąść? – zapytał zmartwiony chłopak.
- Na chwilę. Zawołajcie mnie, kiedy będziecie wiedzieli gdzie jest, dobrze?
- Jasne – powiedzieli, oprowadzając mnie wzrokiem do krzesła. Kiedy usiadłam,
pokazałam im dwa kciuki, jako dowód mojego dobrego samopoczucia. Ale ze mnie
kłamca... Im to najwyraźniej wystarczyło, bo już po chwili byli z powrotem
odwróceni w kierunku kontuaru. Oparłam ciężko głowa o swoje dłonie, oddychając
głęboko. Pierwszy raz od kiedy byłam w szpitalu, czułam się aż tak źle.
Podsunęłam lekko rękawy swojej czarnej bluzy. Blizny, jakie znajdowały się na
moich nadgarstkach znowu przypomniały mi o wydarzeniach, które odbyły się
zaledwie kilka miesięcy temu. Nadal nie uważam, iż fakt, że jeszcze żyję jest
powodem do szczęścia, czy dziękowania komukolwiek. Równie dobrze mogłoby tu
mnie nie być. Moim rodzicom i Zośce byłoby lżej.
- Weronika? – usłyszałam znajomy głos po swojej prawej stronie. Obróciłam
szybko głowę w jego kierunku, naciągając jednocześnie na dłonie bluzę. Moim
oczom ukazał się profesor Wikowiak we własnej osobie.
- Dzień dobry – powiedziałam z lekkim uśmiechem, mając nadzieję, że nie widział
moich pozostałości po próbie samobójczej. Jego zmartwiona twarz mówiła mi
jednak co innego.
- Dzień dobry. Co tu robisz? – zapytał, siadając przy mnie.
- Przyszliśmy zapytać jak się pan czuje – powiedziałam, wskazując na pozostałą
dwójkę reprezentującą naszą klasę, która właśnie szła w naszym kierunku. Kiedy
Wiki zauważył Oskara i Sandrę, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Znikł jednak minimalnie, kiedy zerknął na mnie.
- Dobrze się czujesz? Jesteś straszliwie blada, w całej okazałości tego słowa –
próbował zażartować i ukryć w ten sposób troskę.
- Jest pan drugą osobą, która mi to dzisiaj mówi – stwierdziłam, śmiejąc się
cicho. – Po prostu w ten sposób działają na mnie szpitale.
- Nie musiałaś więc zmuszać się i tu przychodzić.
- Spokojnie. To dla mnie żaden problem – zapewniłam. W tym momencie pojawiła
się przy nas pozostała dwójka.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem zdziwiony waszym przyjściem – powiedział
nasz wychowawca z szerokim uśmiechem.
- Chcieliśmy tylko się upewnić, czy przeżyje pan do dnia sportu – zapewnił
Oskar, siadając koło mnie – Już ci lepiej? Niedługo też tu wylądujesz, jeśli
będziesz się tak przepracowywać – powiedział, trącając mnie lekko w ramię.
- Daj spokój. Co jest trudnego w rozpisaniu planu atrakcji?
- Nic, poza przeliczeniem go na czas trwania, ilość gości oraz ewentualne
utrudnienia ze strony dyrekcji.
Przewróciłam oczami, w odpowiedzi na jego uwagę. Dla mnie
nie był to żaden problem. Lubiłam zajmować się tego rodzaju sprawami. Wiki
najwyraźniej też był w podziwie, bo poklepał mnie lekko po głowie, pokazując w
ten sposób swoją aprobatę dla moich działań.
- Dobra robota Weroniko – stwierdził, a potem zwrócił się już do wszystkich –
Jak ze zbieraniem ochotników do pomocy?
- Mamy tylko troje – powiedziała Sandra, siadając koło nauczyciela.
- Na co dali się przekupić? – zapytał nauczyciel.
- Po piątce wagi dwa z polskiego – odparł z kamienną miną Oskar.
- Niech stracę – mruknął do siebie Wiki – Reszta na to nie poszła?
- Nie – odpowiedzieliśmy zmartwieni.
- Dobrze. Jakoś sobie w takim razie poradzimy. Co z nagrodami?
- Mamy piłki, rakiety do tenisa i opaski sportowe.
- A co ze zgłoszeniem naszej drużyny piłkarskiej?
- Chłopcy zaskakująco szybko utworzyli zespół – powiedziałam, przypominając
sobie rozanieloną minę Adama, który oddawał mi zgłoszenie.
- Cudownie! – rozpromienił się nauczyciel – Powinienem przyjść już na dzień
sportu, więc będę mógł przynajmniej popatrzeć jak grają.
Zapanowała na chwilę pomiędzy nami niezręczna cisza, którą postanowiłam
przerwać.
- A właśnie. Mamy podarek dla nowego bohatera naszej szkoły – powiedziałam,
wręczając nauczycielowi bukiecik niebieskich kwiatów. Zrezygnowaliśmy z ciasta,
ponieważ cukiernie były za bardzo oblegane, a godziny odwiedzin nieuchronnie
zbliżały się ku końcu.
- Dziękuję bardzo. Nie trzeba było – powiedział ze śmiechem i ze zakłopotaniem
drapiąc się po głowie.
- Należy się panu lepszy prezent, ale wszystko poszło na piłki do koszykówki –
powiedział ze śmiechem Oskar.
Kiedy po jakiejś godzinie rozmowy wychodziliśmy ze szpitala, słońce chyliło się
ku dołowi. Bardzo mnie to zmartwiło. Rodzice będą się cholernie martwić. Tym
bardziej, że kiedy chciałam do nich zadzwonić, odkryłam, że bateria w moim
telefonie jest rozładowana. Wzruszyłam ramionami sama do siebie. Będę martwiła
się o konsekwencje innym razem.
Jako, że Oskar jechał tym samym autobusem co ja. Stwierdził, że mnie
odprowadzi. Po Sandrę i tak przyjechała siostra, która właśnie wracała z pracy,
więc nie martwiliśmy się, czy dotrze do domu w jednym kawałku.
Kiedy jechaliśmy pojazdem, chłopak zapytał mnie, czy
pójdziemy jutro na obiecaną mu kawę. Pomyślałam o swoich bliznach i małej
liście rzeczy do zrobienia. Może warto poszukać czegoś interesującego w tym
życiu?
- Jasne. Czemu nie? – odpowiedziałam mu, wychodząc z
pojazdu. Gdy usłyszał moją zgodę, bardzo się ucieszył. Może nie będzie aż tak
źle? Miło sprawiać innym radość... Oskar odprowadził mnie całkiem daleko i
pożegnał się ze mną zaledwie ulicę od mojego domu. Kiedy tylko znikł z mojego
polu widzenia, pobiegłam przerażona ku mojej jedynej, bezpiecznej ostoi. Wokół
panowała ciemność, a ja bardzo bałam się jej władzy. Choć czasami... była
nadzwyczaj miła.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej tu znowu ja ^-^ Przesyłam wam kolejny rozdzialik
(jestem dumna, że napisałam go wcześniej i będziecie mieli dzięki temu co
czytać ;) ), w którym akcja dopiero zaczyna się rozkręcać. Tak naprawdę ciężko
mi czasami uzyskać szybko rozwijające się fabuły, dlatego proszę was o
cierpliwość.
Na samym końcu chciałabym jeszcze wszystkim podziękować, że
tu zaglądają. Mam nadzieję, że dzięki temu blog choć w małym stopniu ożyje.
Do następnego razu
Bez odbioru!
~ Maou
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy twój komentarz dodaje mi motywacji!
Dziękuję za każdy z nich :)