Rozdział 2
- Obojętność -
7 styczeń 2016
Wiedziałam, po prostu
wiedziałam, że to będzie zły pomysł. Dlaczego rodzice tak bardzo nakierowywali
mnie na tę przeprowadzkę?! Jest jeszcze gorzej niż był. Staczam się coraz
niżej. Coraz częściej mam ataki strachu. Nie mogę tak żyć. Nie chcę tego. Mamo...
dlaczego popełniłaś ten błąd? Dlaczego mnie urodziłaś?
*****
Czarne wskazówki zmieniły swoje położenie z godziny 11:59
na 12:00. Tylko sekundowa wiedziała, że od jej ruchu zależy przyszłość tego świata.
Dlatego właśnie szybko mknęła przez białą tarczę, by z liczby sześć, szybko
pomknąć do wspomnianej wcześniej dwunastki, powodując tym samym ruch jednej z
jej poprzedniczek. Tym oto sposobem z godziny 12:00 powstała 12:01. Czy to są
jakieś jaja? Ile jeszcze jest mi dane obserwować ten zegar, nim doczekam się
końca lekcji?! Spokojnie Weroniko! Będzie dobrze! Jeszcze tylko pół godziny.
Albo aż pół godziny. Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego uczniowie muszą być aż
tak uzależnieni od tak błahych rzeczy jak dzwonek. To tylko przedmiot, a w
społeczeństwie szkolnym jest traktowany niczym pogański bożek. Brakowało by mu
jakichś kóz i siekiery, a byłby traktowany na równi z Turupitem! Czy
tylko mnie wydaje się to nie dorzeczne?
Kolejnym problemem byli uczniowie. Nie mieli oni w ogóle
szacunku do jakiegokolwiek nauczyciela. Kiedyś ludzie nie pozwalali sobie na aż
tak dużo jak dzisiaj. Normalnym jest przeglądanie fejsa na
lekcjach, czy cykania sobie zdjęć na snapa. Co będzie następne?
Przenośny sprzęt do gry w Diablo? A nie przeprasza, przecież można
już grać w tę grę na telefonie... Dlaczego sami się ogłupiamy?
- Weroniko możesz odpowiedzieć na moje pytanie? - zapytała,
delikatnie mówiąc wkurzona nauczycielka.
- Eeee... - zaczęłam całkiem zgrabnie, szukając jego treści
na tablicy. Los chciał, że była ona pusta. Dlaczego tylko ja mam takiego pecha?
- Tak, tak bardzo ciekawe, proszę kontynuuj - powiedziała
prześmiewczo profesor Kiszka, która nauczała nas chemii. Tak swoją drogą
rodzice musieli bardzo okaleczyć ją tym nazwiskiem...
- Przepraszam, nie uważałam i nie wiem jaka jest treść
pytania - przyznałam, patrząc ze skruchą w oczy brunetki. W myślach natomiast
przeklinałam swoją głupotę. Dziewczyno to dopiero pierwszy tydzień, a
już robisz sobie wrogów!
Nauczycielka otwierała usta, by powiedzieć coś zapewne
istotnego dla tego typu sytuacji, ale przerwało jej gwałtowne wejście do klasy
pana Wikowiaka. Spojrzałam w jego kierunku ze zdziwieniem. Nie tylko ja tak
zareagowałam. Co on tu robił?
- Przepraszam za wtargnięcie - zwrócił się mężczyzna do
Kiszki. - Mógłbym porwać trójkę klasową na minutkę?
Nie musiał prosić. Chemiczka wyglądała, jakby miała się
rzucić pod jego nogi, żeby tylko w jakiś sposób się mu przypodobać. Zauważyłam
to dwa dni wcześniej, kiedy to specjalnie dla naszej klasy przyniosła
szczegółowe zagadnienia, które powinniśmy sobie powtórzyć na naszą pierwszą
lekcję. Wydarzenie to miało oczywiście miejsce na naszej lekcji polskiego. Żeby
nie skompromitować doszczętnie swojej profesor, nie wspomnę nic o jej
przymilnej gadce szmatce kierowanej do Wikiego, a już w ogóle nie ma opcji abym
szepnęła komukolwiek o jej jakże nieadekwatnym do tej okazji ubraniu (nie każdy
w tej placówce ma pozwolenie na chodzenie w dekolcie odsłaniającym sutki).
Także zapamiętajcie, nawet jeżeli poprosicie, nie mogę wam wyjawić szczegółów tamtego
wydarzenia (tego cmoknięcia w policzek na do widzenia również!).
- Jasne - powiedziała, uśmiechając się szeroko i kiwając ze
zapałem głową. A już miałam nikłą nadzieję, że w liceum IQ wśród nauczycieli
raczej wzrasta, niż umiera śmiercią naturalną. I ci ludzie żądają, żeby
tytułować ich nie wiadomo jakimi stanowiskami... nie zasługują na to.
Wstałam ze zrezygnowaniem z miejsca, po czym skierowałam
się w kierunku drzwi.
- A ty dokąd? -zapytała zdziwiona nauczycielka.
- Jestem łącznikiem... - mruknęłam pod nosem, na co ona
spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zabić.
- Łącznik w naszej trójce jest rodzajem zastępcy
przewodniczego - ruszył mi z pomocą jeden z chłopaków, siedzących w ławce z
tyłu sali. Choć wytłumaczenie to nie wyjaśniało zbyt wiele, nauczycielka nie
pytała o nic więcej. Hm... może nie chciała się zbłaźnić przed swoim menem?
Kiedy zamykałam za sobą drzwi klasy, mignęły mi przed
oczami brązowe włosy nauczycielki. Czułam, że się nie dogadamy. I nie tylko z
powodu braku mojej sympatii do wykładanego przez nią przedmiotu, ale i różnicy charakterów. Miałam tylko nadzieję, że nasze relacje nie będą wyglądały tak
samo jak te pomiędzy mną i moją wychowawczynią, która miała okazję „wychowywać”
mą skromną osobę przez ostatnie trzy lata...
*****
- Weronika twoja wychowawczyni znowu dzisiaj dzwoniła! Coś
ty najlepszego do kurwy nędzy zrobiła?! Jak mogłaś przynieść martwego ptaka do
klasy i wyrwać mu skrzydła! - krzyczała moja matka, bijąc mnie po plecach
- Ty mały, przeklęty potworze! Jesteś przecież już duża, jak możesz być tak
okrutna!
- Mówię przecież, że tego nie chciałam do CHOLERY! -
wrzasnęłam, rycząc wniebogłosy. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy przeklęłam.
- Coś ty powiedziała?! - krzyknęła rodzicielka, ciągnąc
mnie za kaptur od bluzy i wrzucając brutalnie wprost do mojego pokoju - Nie
dostaniesz dzisiaj kolacji. Jeszcze raz zrobisz coś podobnego, a możesz od
zaraz przeprowadzać się do babci Mieci!
Kiedy usłyszałam przekręcany w zamku klucz rozbeczałam się
na amen. Wszystko mnie bolało i to nie tak zwyczajnie. Plecy paliły mnie żywym
ogniem, a oczy zdawały się być wypalone przez rozgrzany drut. Gardło z powodu
mojego głośnego krzyku, zaczynało odmawiać mi posłuszeństwa.
Dlaczego mi nie uwierzyła?! Ja naprawdę nie zrobiłam tego z
własnej woli! Zmusili mnie!
- NIE ZROBIŁAM TEGO!!! -wrzasnęłam znowu, płacząc żałośnie.
Bolało mnie serce, a zaraz po nim dusza. Nie mogłam tego pojąć - jak można być
ukarany za coś, co zrobiło się z konieczności, po to by przeżyć. W końcu ludzie
są wtrącani do więzień, kiedy zabiją kogoś bezpodstawnie, a gdy uczynią to w
momentach samoobrony, reguła ta traci moc, prawda? Więc dlaczego? DLACZEGO?!
Ukarała mnie w dodatku własna matka. Nie wysłuchała moich zeznań, lecz od razu
przypięła mi znaczek potwora. Jak można nie uwierzyć w słowa własnego dziecka?!
Jakim człowiekiem trzeba być, by tego nie zrobić?! Nawet oskarżeni mają
kogoś po swojej stronie. Dlaczego ja musiałam zostać sama?
Kiedyś usłyszałam,
że Bóg daje na nasze barki, tylko tyle cierpienia ile jesteśmy w stanie unieść.
Dlaczego musiał się pomylić akurat w moim przypadku? Nie jestem tak silna jak
myśli. Ba! Nie mam nawet w połowie tak rozwiniętych mięśni, jakby tego chciał!
W końcu jestem tylko małą, drobną piętnastoletnią dziewczyną, która wzięła w
swe dłonie trupa i rozerwała, go na oczach klasy, by jej prześladowcy nareszcie
się od niej odczepili. Nie chciałam zgrywać nie wiadomo jak pokręconej
dziwaczki. Moim jedynym marzeniem było bycie normalną. Nie tą z której można
się ponabijać, czy tej brunetki od rozszarpanego ptaka. Pragnęłam być Weroniką.
Miłą, inteligentną dziewczyną, do której można przyjść po pomoc.
Podpełzłam do mojego łóżka i ściągnęłam z niego koc, którym
automatycznie się okryłam. Znowu zaczęłam płakać. Tak bardzo się bałam.
Nie tylko reakcji osób z klasy, ale i opinii rodziców na mój temat. Kiedy tylko
tata dowie się o tym co zrobiłam, zabije mnie . Dlaczego dorosłych nie obchodzą
powody, tylko skutki danych sytuacji. Jak można być takim hipokrytą? W prawie
wyrok jest regulowany w stosunku dla przyczyny naszego postępowania. Czemu w
życiu codziennym to nie działa?
Zaczęłam się coraz bardziej trząść. Musiałam poradzić sobie
sama. Skoro cały świat jest przeciwko mnie, muszę z nim walczyć. Szybko, na
uginających się nogach, podbiegłam do krzesła stojącego przy moim biurku i
podłożyłam je pod klamkę od mojego pokoju. Dzięki temu rodzice, nawet
posiadając klucz, tu nie wejdą. Właśnie! Zamek! Podbiegłam szybko do tablicy
korkowej i wyciągnęłam z niej parę szpilek, które następnie powkładałam z
precyzją do wejścia od klucza. Następnie całą konstrukcję z dokładnością
zegarmistrza umocniłam plasteliną. Mam nadzieję, że barykada ta będzie w miarę
mocna. Następnie pora na kryjówkę. Kiedy zdołają wejść do mojego pokoju, pewnie
zaczną mnie szukać, żeby na mnie nakrzyczeć. Odsunęłam lekko łóżko od ściany, w
kierunku regału z książkami. Pomiędzy meblami umieściłam koc, a podłogę
wyściełałam kołdrą i poduszkami.
W ten sposób spędziłam trzy dni. Czytałam książki w moim,
małym, opuszczonym przez ludzi świecie.
*****
- Potrzebujemy większego zaangażowania ze strony klasy
-powiedział Wiki, opierając się całym ciężarem ciała o ścianę.
- Nie chcą współpracować - mruknął przewodniczący klasy ze
zrezygnowaniem.
- Więc trzeba będzie ich zmotywować - stwierdził nasz
wychowawca.
- Próbowałem wszystkiego: dodatkowe punkty, oceny i
dozgonna wdzięczność...
- Czyja? - zapytał parskając śmiechem Wiki.
- Pana - powiedział przewodniczący, szczerząc się jak
głupi, na co profesor Wikowiak zareagował udanym strachem, a zaraz po nim ulgą.
- Na szczęście, że nie przyjęli takiej formy nagrody -
powiedział, po czym już poważniejąc stwierdził - Potrzebujemy jeszcze sześć
osób, więc na każdego z was po jednej do zebrania. Jeśli będziemy mieli ich za
mało, to w życiu nie zorganizujemy dnia sportu. Nie zapominajcie, że czas nas
goni. Potrzebujemy świeżej krwi najpóźniej do końca tygodnia. Czy to jasne?
- Tak - mruknęliśmy pod nosami niechętnie.
- No już nie zniechęcajcie się tak. Macie jeszcze całe trzy
dni. A teraz możecie już iść do klasy.
Pożegnaliśmy się, po czym weszliśmy z powrotem do sali. Gdy
tylko przekroczyłam jej próg, Kiszka zmierzyła mnie przeszywającym spojrzeniem
w stylu: dzisiaj ci odpuszczę,
ale następnym razem nie licz na to złotko. Zajęłam szybko miejsce w ławce,
po czym zaczęłam uważnie obserwować tablicę chcąc choć w małej części
zrozumieć tajemne zapiski, które się tam pojawiły. Po pięciu minutach
bezrozumnego wgapiania się w chemiczne zagadki, uświadomiłam sobie, że wiedza
tak tajemna nie jest przeznaczona dla zwykłego śmiertelnika, jakim właśnie
byłam. W rezultacie skończyłam na myśleniu o niebieskich migdałach. D o s ł o w
n i e. Tematem moich rozważań było zastanawianie się o posiadaniu takich
cacuszek. Czy gdybyśmy byli chorzy, stawałyby się one granatowe, czarne, czy
błękitne? A może byłyby w jakiś sposób uodpornione na tego typu sytuacje? Czy
miałyby jagodowy smak i czy po jakimś czasie nie zbrzydłby on nam na tyle, że
rozważalibyśmy ich wycięcie? Może warto po debatować na temat tego typu rzeczy
z Zośką? Ona zawsze miała jakieś dziwne teorie spiskowe....
- Weroniko na litość boską... - zaczęła profesorka, lecz
jej wypowiedź przerwał nagły dzwonek. I o dziwo nie oznaczał on przerwy. Sygnał
powtórzył się trzykrotnie, co spowodowało mały zgiełk wśród uczniów. Po minie
Kiszki odgadłam, że to nie były zwykłe ćwiczenia, które zazwyczaj mają miejsca
w okolicach października.
- No proszę już w pierwszym tygodniu nauki, nasza buda się
fajczy! - krzyknął jakiś palant z tyłu. Może się powtórzę, ale muszę to
napisać: co do cholery robią ludzie w tej szkole?
- Proszę się ustawić para za parą - powiedziała chemiczka,
a gdy zauważyła nasz niezbyt duży entuzjazm krzyknęła zrozpaczona- Pośpieszcie
się proszę!!!
Na ten odzew zareagowała cała klasa. Jak jeden mąż ruszyła
posłusznie na jeden koniec sali, jeden chłopak pomyślał nawet o zamknięciu
okien w sali, za co nauczycielka podziękowała mu skinieniem głowy. Gdy tylko
zostaliśmy przeliczeni, ruszyliśmy wzdłuż korytarzu prosto do wyjścia, mijając
po drodze inne klasy i nauczycieli uspokajających się nawzajem. Nie sądziłam, że
można być aż tak nieprofesjonalnie nastawionym do swojego zawodu.
Kiedy szliśmy przez szkołę chcąc wydostać się na zewnątrz
co chwila próbowałam wyczuć dym, bądź podobny do niego zapach. Na początku nic
takiego nie czułam, lecz z czasem, kiedy schodziliśmy coraz niżej dym dawał nam
się we znaki.
- Zakryjcie nos i usta jakimś materiałem! - krzyknął
przewodniczący klasy, a reszta postąpiła według jego wskazówek. Nikt tak
naprawdę nie wiedział dlaczego wykonywaliśmy jego polecenia. Wydawało nam się
to w tamtym momencie rozsądne. Kto wie może nawet dzięki temu uratował nam
życie? W końcu w pożarze nie chodzi o ogień, lecz dym.
Co by było gdybyśmy spłonęli w tym budynku? Zapewne moje
problemy skończyły by się, nie otrzymywałabym dziwnych maili, a moi rodzice nie
mieliby już powodów do zmartwień. Dlaczego jedynym kłopotem ludzi w moim wieku
była szkoła? Obecnie mam tyle rzeczy na głowie, że nie jestem prawie w stanie o
niej myśleć. Choć i tak jest lepiej niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej... Co
nie zmienia faktu, że moje problemy się nie skończyły. Mało tego ostatnio
zaczęły pojawiać się nawet kolejne.
Tak... śmierć w takim wypadku jest najlepszym z możliwych
wyborów jakich mogłabym dokonać. Może nie jest najskuteczniejsza i najmilsza
dla otaczających mnie ludzi, ale jest najłatwiejsza. Dla mnie samej tylko to
się liczy, a może liczyło? Obecnie jest nawet ok. Nie mam już tak często stanów
depresyjnych, a ludzie nie starają się mnie aż tak gnębić jak za dawnych
czasów, mimo tego czuję, że moje życie nie ma głębszego sensu. Moje cele do których niby dążę
są tak naprawdę na szybko wymyślonymi punktami, które trzeba na szybko zaliczyć
w jakiejś chorej grze. Podczas jej przechodzenia myślimy, że jest bardzo
monotonna i długa, tymczasem jej akcja leci w zawrotnym tempie. Nikt tylko nie
zdaje sobie z tego sprawy... Ja sama zaczęłam myśleć o życiu w ten sposób
dopiero od co najmniej roku. Ludzka egzystencja nie jest dla mnie niczym innym
jak zaliczaniem następnych punktów w obowiązkowej liście, jaką powinien
wypełnić każdy z nas. I choć może wydawać się to niesprawiedliwe, a myślenie o
złożoności naszego świata w ten sposób trochę depresyjne, nadal nie zamierzam
zmieniać swojego poglądu na ten temat. Każdy z nas trzyma jedną konsolę. Każdy
gra sam.
Dlaczego więc szkoła uczy nas czegoś innego? Nawet teraz
opuszczaliśmy budynek razem, choć osobno mielibyśmy o wiele większe szanse na
przeżycie. Ludzie na siłę starają się tworzyć pomiędzy sobą powiązania, tylko
po to, by kiedyś, w przyszłości żądać od kogoś w zamian pomocy. Od najmłodszych
lat zapewniamy sobie podpowiedzi do przejścia gry, wykorzystując fakt, że
jesteśmy w niej nowi. Szukamy instrukcji i nim do końca zorientujemy się jak
działa cały ten system, gra się kończy, a wraz z nią nasze życie.
Kiedy wyszliśmy ze szkoły, nad budynkiem unosił się szary,
kłębiasty dym. Nauczycielka jak najszybciej przetransportowała nas na koniec
boiska, gdzie czekały już inne klasy. Większość uczniów wydawała się zadowolona
z takiego obrotu spraw, mniejsza część z kolei bała się, że pożar mógłby
przenieść się dalej, czy też spowodować śmierć innych uczniów.
Wokół budynku kręciło się już pełno strażaków i zaczęły
przyjeżdżać coraz to nowe wozy strażackie. Ogólnie mówiąc panował duży
zamęt.
- Podobno brakuje trzech uczniów - usłyszałam jak jeden z
nauczycieli przekazuje informacje Kiszce.
- Boże żeby tylko nic im się nie stało - powiedziała cicho
kobieta.
- Podobno Marek poszedł ich poszukać, zanim jeszcze
przyjechali strażacy.
- Jeszcze nie wyszedł? - zapytała z lekkim przestrachem
nauczycielka.
- Na to wygląda...
W tym momencie z budynku wybiegło sześcioro ludzi. Troje
uczniów (o których wcześniej zapewne rozmawiali dorośli) wybiegło najwcześniej. Na
końcu pochodu szły z kolei trzy postacie. Dwie z nich podtrzymywały
kulejącą i pokrytą sadzą osobę będącą w środku. Jak się później dowiedziałam był
to pan Wikowiak.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka! Wiem, że krótko i za to bardzo przepraszam (ostatnio staram się nadrobić zaległe rozdziały tego opowiadania, bo trochę o nim zapomniałam ^-^) . Nie mogę się jeszcze do końca rozeznać ile tak naprawdę powinien zawierać treści jeden ogarnięty rozdział na bloga, dlatego następne postaram się pisać znacznie dłuższe. Jeśli macie dla mnie jakieś wskazówki (jestem świeżakiem w blogosferze i ogólnie w pisaniu) możecie zamieszczać je poniżej.
Z góry dziękuję!
Bez odbioru
~ Maou
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy twój komentarz dodaje mi motywacji!
Dziękuję za każdy z nich :)