niedziela, 30 kwietnia 2017

Życiowy kontrast - rozdział 4

Rozdział 4

Czy zasady są aż tak ważne?

Deszcz zaczął padać coraz mocniej. Po krótkiej chwili dołączyły do niego błyskawice, rozświetlając ciemne, ponure niebo. Dzieci zaczęły kulić się ze strachu w swojej małej kryjówce. Wiedziały, że nie powinno ich tu być. W końcu było na tyle późno, że ich obowiązkiem był  powrót do domów, w których czekali ich rodzice. Zbyt jednak obawiały się konsekwencji, by zdobyć się na podobny czyn. I choć zaczęło być im przeraźliwie zimno, wewnątrz żarzył się malutki płomyk, zwiastujący ogromną radość z ich ponownego spotkania. To dodawało im ciepła.

******

Szybko podbiegłem do chłopaka osuwającego się na ziemię, by chwycić go pod pachy od tyłu. Chciałem w ten sposób zminimalizować skutki możliwie niefortunnego uderzenia. Mógłby w końcu roztrzaskać sobie głowę o podłogę, która nawiasem mówiąc była niesamowicie twarda (mój tyłek skutecznie się o tym przekonał).
- Idźcie po pielęgniarkę! - zwróciłem się do grupy nastolatków, która zaczęła nas otaczać.
- Hej żyjesz? -zapytałem głośniej, lekko klepiąc Kamila po policzku. Kiedy zauważyłem, że jest jako tako przytomny, zacząłem zdejmować z niego bluzę. Chłopak był niesamowicie ciepły. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, jego oddech przyśpieszył. To nie mogła być gorączka. Rano zachowywał się normalnie, poza tym nie miałby apetytu, a przecież jedliśmy pączki. Kiedy zdjąłem już z niego ubranie, przewiązałem je wokół jego plecaka, żeby się nie zapodziało w tłumie. 
- Łukasz? - zapytał nieogarniający rzeczywistości chłopak.
- Hm? 
- Dlaczego leżę na twoich kolanach?
- Dobre pytanie - powiedziałem, parskając śmiechem - Ma ktoś z was wodę? -zapytałem, znowu zwracając się do otaczających nas ludzi. Jakaś dziewczyna, sięgnęła do swojego plecaka, po czym podała mi małą butelkę wody mineralnej - Mogę mu dać ją do picia? -zapytałem, a ona kiwnęła potakująco głową. Wolałem pytać o takie rzeczy. W końcu nie każdy lubi pić po kimś, albo tracić od tak dwieście pięćdziesiąt mililitrów czystej źródlanki.
- Masz i pij głupku - powiedziałem podkładając mu pod twarz wodą, którą przyjął z całkiem dużym entuzjazmem.
W tym momencie po korytarzu rozległy się głośne dźwięki szybko uderzających od parkietu obcasów. Po chwili moim oczom ukazała się niska, jasnowłosa kobieta, po trzydziestce. Zaraz za nią biegł chłopak w zielonej bluzie, który poszedł po pomoc.
- Co się stało? - zapytała zdumiona, kiedy ujrzała chłopaka siedzącego na zimnej podłodze i powoli pijącego wodę.
- Zemdlał - powiedziała jakaś dziewczyna z tyłu, wywołując tym samym mały zgiełk wśród gapiów, wymieniających po między sobą informacje.
- Pomożesz mi go zaprowadzić do gabinetu? - zapytała mnie kobieta i nie czekając na odpowiedź podeszła do Kamila i powiedziała lekko - Chodź, posiedzisz sobie trochę u mnie, może się lepiej poczujesz. W razie czego zadzwonię po twoich rodziców, będziesz mógł wtedy iść do domu...
- Nie trzeba! Mogę iść na lekcje- powiedział nagle chłopak, wstając szybko z podłogi, jak gdyby chcąc udowodnić w ten sposób, że nic mu nie jest - Czuję się całkiem dobrze... - zaczął, a po chwili znowu się zatoczył. Gdyby nie fakt, że stałem tuż koło niego i złapałem go za ramię w chwili, kiedy jego błędnik szalał, pewnie znowu leżałby na ziemi.
- Tak. Właśnie widzę - powiedziała, z lekkim śmiechem jasnowłosa.
Bez dalszych sprzeciwów chłopak pozwolił się zaprowadzić do pokoju pielęgniarki. Pomieszczenie nie było zbyt duże. W jego skład wchodziło głównie łóżko (a raczej leżanka), biurko z krzesłem, mała biblioteczka i bardzo miękki dywan. Skąd wiem, że taki był skoro miałem na stopach buty? Uwierzcie mi. Takie rzeczy wyczuwa się instynktownie. Po drodze do owego pomieszczenia pielęgniarka zadała Kamilowi szereg pytań dotyczących jego odżywiania, możliwych chorób, czy też długości snu. Wyglądało to mniej więcej tak:
- Jadłeś śniadanie?
- Tak.
- Spałeś w nocy?
- Tak.
- Jesteś na coś chory?
- Nie.
- Bierzesz jakieś leki?
- Nie.
Proste pytania i tak samo łatwe odpowiedzi. Nie chciałem wnikać w metody higienistki, ale na jej miejscu pytałbym bardziej szczegółowo o dolegliwości swojego pacjenta. Tym bardziej, że wygląd Kamila znacząco się różnił, od wynikających z jego odpowiedzi informacji. Miał zapadnięte policzki, podkrążone oczy z widocznymi, wystającymi żyłkami; oddychał ciężko, chodził jakby miał problemy z utrzymaniem równowagi. Wszystko to wskazywało na zarwanie przez niego nocki, albo dwóch. Tylko jeden objaw jego stanu nie dawał mi spokoju, a mianowicie trzęsące się dłonie. Nie wiem, czy mógłby być to skutek tego, że chłopak przed chwilą zasłabł. Równie dobrze mogła być to oznaka nieprzespanej nocy, czy niezdiagnozowanej choroby. Nie to jednak było najgorsze. Co jeśli miało to związek z wydarzeniem, które odbyło się wczoraj? A jeśli było to spowodowane jego stanem emocjonalnym? Czy białowłosy ma jakieś problemy? Dlaczego chciał się wczoraj zabić?
Właśnie. Dlaczego? Pytanie to chodzi mi po głowie, zaczyna biec i nie może nigdy dotrzeć do mety, zwanej wyjaśnieniem. Martwię się, że z powodu mojej ignorancji w tym temacie może dojść do tragedii. Nie mogę dopuścić do powtórki wydarzeń związanych z moją siostrą. Wiem jak to boli. Utrata kogoś bliskiego, nigdy nie powinna być skutkiem czyichś wyrzutów sumienia. Dlaczego? Bo to zabija. Myślenie a co byłoby gdyby jest najgorszą rzeczą, jaka spotkała mnie na tym świecie. Analizowanie, wykluczanie, szukanie innych rozwiązań. Uczą nas tego wszystkiego od najmłodszych lat, tylko po to, by umiejętności te przeszkadzały nam w byciu szczęśliwym, kiedy staniemy się już dorośli. Ponoć darem jest fakt, iż ludzie posiadają wolną wolę, rozum, indywidualną cząstkę siebie, które pozwala nam identyfikować się ze samym sobą, a w szczególności z naszym poczuciem sprawiedliwości. Nasze sumienie dyktuje nam wszystkie kroki, które powinniśmy wykonać. Pomaga nam w podejmowaniu decyzji, mimo tego prawie nigdy się go nie słuchamy. Uciszamy je, stajemy się obojętnymi robotami, nieczułymi na problemy innych ludzi. Czyż nie jest to zbyt częste? Głód, ubóstwo, niewolnicza praca. Wszystko to prowadzi do śmierci ludzi, wcześniej traktowani jak bydło, które prędzej, czy później trzeba uśmiercić, gdyż może przenieść niepożądaną zarazę. Któż mógłby sądzić, że nasza, globalna sytuacja może ulec zmianie, skoro obawiamy się wyciągnąć rękę ku nieznajomym ludziom? Boimy się, że jak raz odsłonimy naszą dobrą stronę, będą chcieli od nas więcej i więcej, i więcej...
Nie jest to jednak nic dziwnego. Ta jedna osoba, która okaże komuś dobroć, może być jedyną pozytywną postacią w życiu takiego człowieka. Co może on zrobić innego by przetrwać? Chce walczyć, dlatego nie może odpuścić sobie ostatniej nadziei jaka mu pozostała.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał mnie Kamil, kiedy wpatrywałem się przez dłuższą chwilę, w jeden punkt.
- Ta... Zamyśliłem się - mruknąłem, pomagając mu usiąść na łóżku.
- Możesz już iść do klasy - powiedziała higienistka - Poradzimy sobie jakoś.
- Dobrze - przytaknąłem, odwracając się w kierunku drzwi. Przed odejściem od łóżka powstrzymała mnie jednak ręka białowłosego.
- Dzięki za pomoc - powiedział ze słabym uśmiechem.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem mu z trochę weselszym grymasem. Nie wiem dlaczego, ale moje serce dziwnie zabiło, kiedy moja dłoń otarła się o skórę Kamila. Może to z powodu okazanej przez niego wdzięczności?
- Chyba jednak zadzwonię po twoich rodziców - mruknęła ni z tego, ni z owego pielęgniarka, patrząc na chłopaka - Wyglądasz jakbyś nie spał od kilku dni.
- Naprawdę nie trzeba, czuję się dobrze. Poza tym i tak nie będzie miał mnie kto odebrać. Mama cały dzień jest w pracy, a ojciec mieszka w innym mieście, więc...
- Ja mogę go odprowadzić - zaoferowałem się ku zdziwieniu wszystkich obecnych w tym mnie samego.
- Nie wiem, czy jest to dobry pomysł - powiedziała kobieta, po czy zwróciła się z powrotem do chłopaka siedzącego teraz na łóżku - Nie może ciebie odebrać jakaś ciocia, babcia, czy znajoma twojej mamy?
- Mieszkam w Pobiedziskach, więc wątpię, żeby ktokolwiek kłopotał się na tyle, by po mnie przyjechać -odparł szczerze.
- Hm... Mimo wszystko zadzwonię do twojej mamy. Podasz mi numer? - zapytała z lekkim uśmiechem, podchodząc do chłopaka i patrząc na niego uważnie - Zbladłeś - zauważyła ze zmartwieniem - Dobrze się czujesz?
- Tak, a jeśli chodzi o numer... Zgubiłem ostatnio telefon i nie pamiętam go zbyt dobrze, więc nie mogę go pani podać - skłamał chłopak. Zdziwiony spojrzałem na niego, na co on odpowiedział mi wzrokiem błagającym o nie zdradzenie jego sytuacji.
- Zaczekaj w takim razie, pójdę do twojej wychowawczyni i poproszę ją o numer. Martwi mnie twój wygląd... Możesz zostać z nim przez pięć minut? - zapytała mnie, nadal stojącego w drzwiach.
- Jasne - odpowiedziałem, potakując głową.
- Dziękuję! - powiedziała uradowana - Gdyby znowu zasłabł, albo coś by się mu stało przyjdź szybko po mnie. Wygląda tak słabo, jakby miał się zaraz zamienić w ducha - uwaga ta lekko poprawiła humor białowłosego, dzięki czemu kobieta wyszła trochę spokojniejsza niż chwilę temu. Nie byłem pewien, czy jestem najlepszym materiałem na chwilową opiekunkę, ale z pewnością bardzo chciałem w tamtej chwili porozmawiać z białowłosym.
- Dlaczego ją okłamałeś? - zapytałem, kiedy usłyszeliśmy odgłos zamykanych drzwi.
- Miałem swoje powody - odpowiedział, unikając mojego spojrzenia.
- Jakie?
- Chyba nie musisz tego wiedzieć, nie sądzisz? - powiedział trochę ostrzej.
- Chyba jednak muszę, skoro również ją okłamałem.
- Biedactwo... czyżby twoje sumienie zbytnio ucierpiało? - zapytał z ironią.
- Dzięki, że pytasz ale póki co nic mu nie jest - odgryzłem się - Za to twoje musi wołać o pomoc, skoro potrafisz bez mrugnięcia okiem skłamać prosto w oczy osobie, która próbuje ci pomóc.
Zapanowała cisza, po której chłopak podniósł lekko głowę i zerknął na mnie ze zrezygnowaniem.
- Ona nie próbuje - powiedział słabo, opierając się o ścianę. Spojrzałem na niego pytająco - To jej praca i obowiązek. Gdyby naprawdę chciała mi pomóc nie wystarczałyby jej moje pół-odpowiedzi.
- Jesteś śmieszny, przecież... - zacząłem, ale przed wypowiedzeniem dalszych słów powstrzymała mnie mina chłopaka. Smutek, jaki w nią wniknął, sprawił, że moje serce się załamało. Wyglądał jak Monika w dniu jej śmierci- Hej, wszystko dobrze? - zapytałem, siadając przy nim i kładąc swoją rękę na jego ramieniu. 
- Szczerze? - zapytał, patrząc mi w oczy - Nic nie jest dobrze i nigdy nie będzie. Tak bardzo żałuję, że wczoraj ja nie.... - wyszeptał, łamiącym się głosem.
- Hej już dobrze. Pomogę ci, tylko musisz powiedzieć mi co się dzieje - mruknąłem, spoglądając mu w oczy.
- Nie pomożesz. Nikt nie może mi pomóc.
- Wiesz, że moja siostra też tak mówiła? - zapytałem z lekkim uśmiechem - Nawet nie spróbowała mi niczego wyjaśnić. Z góry założyła, że jej problemy są zbyt duże, żeby wtajemniczać w nie tak szarego człowieka, jakim jestem.
- Dlaczego miałbyś mi pomagać? - zapytał znienacka białowłosy - Znasz mnie od wczoraj.
- Mówiłem ci - powiedziałem, wpatrując się prosto w jego oczy - To co spotkało moją siostrę... Nie powinno się wydarzyć komukolwiek innemu.
Poczułem chłodny wiatr na karku, który wtargnął nagle do pomieszczenie przez uchylone okno. Zadrżałem. Nie lubiłem zimna. Zbytnio przypominało mi o dzieciństwie. Dlaczego w zasadzie kojarzyło mi się ono z chłodem...?
- Spałem dzisiaj tylko przez pół godziny i to na dodatek w pociągu, za to w ciągu ostatniego tygodnia w ogóle nie zmrużyłem oka - wyznał cicho chłopak.
- Dlaczego? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Boję się spać - wyszeptał - Kiedy śpię, przypominam sobie o przeszłości, która nie była zbyt kolorowa. Śnią mi się okropne rzeczy, a ja... - wyszeptał - nie mogę nic z nimi zrobić. 
- Byłeś u lekarza? - zapytałem - Może przepisałby ci jakieś leki na bezsenność - zaproponowałem, co skwitował parsknięciem.
- Nie rozumiesz. Moje życie to jeden wielki, cholerny koszmar. Ja... chyba nie powinieneś się w to zagłębiać. Przepraszam.... możesz zapomnieć o wszystkim, co ci przed chwilą powiedziałem?
- Po pierwsze za co przepraszasz, a po drugie, przecież nic mi do cholery jeszcze nie powiedziałeś! - krzyknąłem, na co chłopak się skulił. Bał się. Dlaczego? Przecież nic mu nie...
- Nie mogę o tym mówić - wyszeptał, obejmując nogi rękoma. Było mu zimno, podobnie jak i zresztą mnie. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna, zamykając je. W pomieszczeniu zrobiło się ciszej niż jeszcze chwilę temu, kiedy docierały do niego odgłosy ulicy. Podszedłem do krzesła, na którym leżała bluza chłopaka i podałem mu ją.
- Dzięki - mruknął, zakładając ją na siebie. 
- Powinieneś mieć osobę, której możesz opowiedzieć o swoich problemach - powiedziałem, nie mogąc pogodzić się z faktem, że nie mogę mu pomóc.
- Mam. Dziewczyna z którą wczoraj rozmawiałeś... Ona... bardzo mi pomaga - powiedział, zapinając się pod samą szyje.
- Na tyle, że wczoraj chciałeś wskoczyć pod pociąg? - zapytałem, na co on zareagował ze smutkiem.
- To nie była jej wina... Proszę nie mów jej o tym.
- Ha! A więc nic nie wie! Jak ci ma więc pomóc? - zapytałem rozdrażniony. Chłopak siedział w ciszy ze spuszczoną głową. Wyglądał na zrezygnowanego i kompletnie wyzutego z emocji. Stałem tak przed nim koło ośmiu minut, po czym usiadłem przy nim na łóżku.
- Przepraszam, nie powinienem był ciebie pouczać - powiedziałem, opierając się koło niego przy ścianie.
- Nie ma sprawy, w końcu próbujesz mi pomóc - mruknął, na co oboje parsknęliśmy śmiechem. Znowu zapanowała cisza. Tym razem była ona jednak bardziej znośna, niż ta przed chwilą. Dzięki niej odprężyłem się trochę i dałem odpłynąć swoim myślą. 
Choć sytuacja Kamila nadal niesamowicie mnie interesowała, nie chciałem naciskać. Wiedziałem, że nic mi nie powie. Jakaś wewnętrzna siła nakazała mi jednak bycie przy nim. Kto wie? Może ponownie uda mi się zapobiec jego próbom samobójczym? Nie byłem pewien dlaczego, ale mój rozum podpowiadał mi, że może do nich dojść. Ku mojemu zdziwieniu nie to jednak stanowiło ostateczny powód, dla którego nie chciałem przestać kontaktów z chłopakiem. W jakiś sposób zainteresował mnie. Nie wiem czy było to spowodowane tym, że prawie nic o nim nie wiedziałem, czy jego specyficznym spojrzeniem na świat i ugrzecznieniem. Coś nakazało mi zdarcie jego wątłej postawy. Pragnąłem by nie był on w stosunku do innych ludzi tak niepewny, jak podczas naszego pierwszego spotkania.
Nagle poczułem na swoim karku jakiś ciepły oddech. Znieruchomiałem, a po moich plecach przeszły dreszcze. Odcinek uszy-szyja-kręgosłup stanowił mój najczulszy punkt. Jeśli tylko ktokolwiek dotknął mnie w tamtych okolicach, automatycznie lądowałem na podłodze, z powodu dziwnego uczucia jakie mnie wtedy ogarniało. Możecie więc sobie wyobrazić jak dużym szokiem było ciepłe powietrze zmieszane razem z łaskoczącymi włosami Kamila.
Pomimo niedogodności jakie mi zafundował postanowiłem się nie ruszać. W końcu prawie nie spał w ostatnim tygodniu. Należała mu się chwila odpoczynku. Gdybym ja przez tak długi okres czasu nie zmrużył oka, pewnie czułbym się fatalnie...
Boże... co to za dziwne uczucie? Moje ciało stało się dziwnie spięte, po kręgosłupie przechodził mi miły prąd, serce zaczynało nieregularnie bić. Mój oddech przyśpieszył. Mimo woli zacząłem poruszać mięśniami raz to kurcząc je, tylko po to żeby ponownie je rozkurczyć. Niedługo musiałem czekać, żeby moje spodnie zrobiły się trochę przyciasne.
O co do cholery chodzi?, pomyślałem panikując, Dlaczego jestem taki pobudzony? To nie jest normalne, przecież ja tylko siedzę koło... CO?! Cholery to nie prawda! Nie jestem żadnym gejem do kurwy nędzy!!! To w takim razie dlaczego... nie... niemożliwe! To pewnie dlatego, że dawno czegoś nie oglądałem, ja... Nie mogłem zrozumieć, dlaczego moje ciało tak zareagowało. Postanowiłem więc uspokoić się. Wziąłem głęboki oddech i powoli wypuściłem powietrze z płuc. Na niewiele się to zdało, ponieważ chłopak używał zaskakująco ładnych perfum, które dziwnie zaczęły działać na mój rozgorączkowany umysł. Krótko mówiąc moje działania niezbyt pomogły, a uściślając powiększyły tylko mój dolny problem. Nie chciałem nawet myśleć co by było gdyby w tym momencie do pokoju weszła pielęgniarka. Ciekawe jaki widok by zobaczyła? Chłopaka z górką w dziwnym miejscu?
- O cholera - szepnąłem, po czym szybko dotknąłem swoich policzków. Cudownie kurwa! Rumienię się jak jakaś panienka! O co chodzi do diabła?!
Nagle Kamil poruszył się lekko, łaskocząc mnie tym samym jeszcze dotkliwej. O nie, nie, nie. Nie wytrzymam, jak Boga kocham, nie dam rady... w tym momencie ogarnął mnie niezrozumiały strach. Bałem się reakcji innych, ale najbardziej martwiłem się o samego siebie. Dlaczego tak reaguję? Jestem chory? A może to normalne?
Wstrzymałem szybko oddech i postanowiłem pomyśleć o czymś innym. W poszukiwaniu odwrócenia mojej uwagi, zacząłem spoglądać przez okno. Moją inspiracją okazały się samochody przejeżdżające wzdłuż szaroburej ulicy. Niektóre pędziły z zawrotną prędkością, inne natomiast wolały trzymać się przepisów drogowych. 
I słusznie, może dzięki temu będzie mniej wypadków na drogach? Niektórzy ludzie w ogóle nie myślą, ich świat opiera się tylko na zajęciu przez coś mózgu, żeby powstrzymać otaczającą ich nudę i nadać życiu sensu. Tak naprawdę w większości przypadków było ono tak bezwartościowe i puste, że nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego robi to co robi. Czy ja sam i moje działania też takie są? Pewnie tak... tracę czas na tak nieistotne rzeczy... dlaczego więc moja egzystencja miałaby w jakikolwiek sposób pomóc innym? Jak moje nazwisko mogłoby zostać zapamiętane? 
Z takimi myślami zamknąłem oczy, a krótko po tym zasnąłem. Wczoraj nie spałem zbyt długo... Szkoła wypompowała ze mnie wszelką energię. Wiecie jednak co jest najbardziej zaskakujące? Siedząc z Kamilem, nie myślałem w ogóle o własnych obowiązkach takich jak uczęszczanie w lekcjach, czy myśleniu o wykorzystaniu wolnego czasu na naukę. Byłem zbyt zaabsorbowany chłopakiem, żeby myśleć o samym sobie i konsekwencjach, które z pewnością będą mnie czekały za sen podczas lekcji.


sobota, 15 kwietnia 2017

"Wolność" - konkurs

Hej dzieciaki! 

Chciałabym wszystkich serdecznie zaprosić do udziału w konkursie wiosennym dotyczącym wolności, który jest organizowany przez Sovbedlly (http://rzeka-opowiesci.blogspot.com). Myślę, że jest to świetna okazja, żeby pokazać siebie i swój ukrywany do tej pory talent ;) 

Oprócz tego można wygrać interesujące książki, piękne grafiki i zdobyć darmową reklamę waszych blogów!

Czas macie do 17 maja, a więc pozostaje wam dużo czasu. 

Po więcej informacji zapraszam na bloga Sovbedlly (klik!)

http://rzeka-opowiesci.blogspot.com/2017/04/konkurs-wiosenny.html

Bez odbioru!
~ Maou

Życiowy kontrast - rozdział 3

 Rozdział 3
Czy to co mówią rodzice zawsze jest słuszne?


- Kamil, do domu natychmiast! - wrzasnęła jakaś kobieta, wychylająca się z trzeciego piętra jednego z okolicznych budynków. Mały chłopiec o blond włosach znowu zaczął się bać. Po jego plecach przebiegł dreszcz i nie był on spowodowany deszczem.
- Nie chcę iść - wyszeptał, patrząc smutnymi oczami, w kierunku swojego przyjaciela.
- Nie musisz - odpowiedział Łukasz z szerokim, dziecięcym uśmiechem - Zostańmy tu na zawsze. Zostańmy na zawsze w krainie wiecznych deszczów...


******

Wiatr smagał moją twarz w zawrotnym tempie, włosy wpadały mi do buzi, a przesuszone oczy wołały o pomstę do nieba. No ale... czego się nie robi, żeby zdążyć na pociąg? Dzisiaj wstałem zdecydowanie za późno. Moje przeciąganie wyjścia z łóżka spowodowało, że nim się obejrzałem pozostało mi tylko dziesięć minut na dotarcie na dworzec. A gdzie tu czas na ubranie się?! No właśnie - nie było go. Szybko wziąłem jakąś czarną bluzkę z trzy czwartym rękawem, z kieszonką po prawej stronie, z której wystawał zabawny, biały kotek; moją ulubioną granatową bluzę oraz zielone spodnie, których po prostu nienawidziłem, ale jak mus (brak czasu) to mus (nadal brak czasu). Naprawdę pragnąłem zdążyć przed szkołą na spotkanie z Kamilem. Nie chciałem przetrzymywać jego telefonu. Uznałem to za niezbyt... nieeleganckie?
Nagle za moimi plecami usłyszałem głośny chichot jakichś dziewczyn. Zapewne był wywołany moim niezbyt szczęśliwym wyglądem: plecak przewieszony na jednym ramieniu (co chwile z niego spadający), rozpięty, granatowy płaszcz do kolan wraz z jasnym futerkiem przy uszach oraz czarna czapka z minką Nirvany. Może i wyglądałbym jak członek jakiegoś zespołu, albo naprawdę cool gość, gdyby nie to, że co chwila potykałem się o sznurówki moich niezawiązanych glanów. Życie czasami bywa naprawdę sadystyczne...
Spojrzałem na zegarek. Miałem cztery minuty i park do przejścia. Może nawet uda mi się zdążyć?, pomyślałem. Postanowiłem położyć wszystko na jedną kartę i ruszyć sprintem w kierunku dworca. Opłaciło się. Kiedy wbiegłem na właściwy peron, maszynistka rozglądała się akurat, czy nikt już nie zamierza wsiadać. Gdy zobaczyła mnie w roli siódmego nieszczęścia, ulitowała się nade mną i pogoniła mnie ręką, bym wsiadał do środka. Tak... to ja byłem tym człowiekiem, przez którego mieliście minutowe opóźnienie na połączeniu Pobiedziska - Poznań Główny. Sorry.
Gdy już znalazłem wolne miejsce (co nawiasem mówiąc o 6.16 nie stanowiło zbyt dużego problemu) pozwoliłem na odpłynięcie moim myślom. Wiem, powinienem zająć się czymś produktywnym, ale nie byłem w stanie o tak wczesnej porze. Zasługuję zdecydowanie na naganę, za to że tak ściemniam, no ale nie zawsze jestem w stanie się uczyć. Na to trzeba mieć odpowiedni nastrój, popierany zapałem i motywacją. W tamtym momencie nie czułem nic podobnego. Pragnąłem po prostu spać. Czasami mam wrażenie, że mógłbym to robić przez całe życie, ale czy to nie zbyt duża strata czasu? Potem czuję poczucie winy i... zarywam nocki na nauce. I tak właśnie wygląda moje wielkie koło życia.... Uśmiechnąłem się pod nosem. Dlaczego ludzie mają takie dziwne myśli o szóstej rano?
Wyjrzałem przez okno. Świat był tak piękny o tej porze! Pierzaste chmury, niezwiastujące deszczu, przecinały leniwie szare niebo, które za parę minut z pewnością rozbłyśnie czystą czerwienią. Normalnie kolor ten wydałby mi się brutalny, jednak nie w wypadku wschodów słońca. Zawsze uważałem go raczej za narodziny, niż śmierć. Dlaczego oba te fundamentalne dla ludzi zjawiska muszą się łączyć akurat  z tą cieczą? W końcu od zawsze była ona ważniejsza niż złoto, którego ludzie zazwyczaj tak pragną... Czasami miewam uczucie, że nasz gatunek jest niewyobrażalnie głupi. Wiem, to słowo nie oddaje zbytnio nas - ludzi, ale niezwykle trafnie określa naszą największą wadę - głupotę. Ile razy robimy coś, co wiemy, że skończy się źle? Według mnie zbyt dużo. Zazwyczaj tworzymy takie sytuacje tylko po to, żeby potwierdzić już nam znane informacje. Po co tracić na to nasz czas? Po co popełniać te same błędy?
Mimo tego wszystkiego nadal na świecie panuje zło. Zawsze będzie, nigdy nie zniknie. Czy to ta magiczna siła popycha ludzi do druzgocących czynów? Przed moimi oczami pojawiła się nagle twarz Kamila. Nie wiem dlaczego, ale ogarnął mnie smutek. Nie mogę dopuścić, żeby ktoś jeszcze zginął. Moja siostra to i tak o jedną ofiarę za dużo dla ukazania ludzkiej głupoty.
Z takimi przemyśleniami usnąłem, opierając się o duże okno, po mojej prawej stronie. Ciekawe jaki będzie ten dzień...?, pomyślałem, uśmiechając się do ogrzewających mój policzek promieni słońca.
Po jakichś dziesięciu minutach ocknąłem się z krótkiej drzemki, ale usłyszawszy słowa lektora pociągu:
- Następna stacja Poznań Wschód - postanowiłem na nieotwieranie jeszcze moich oczu. Tak przyjemnie mi się leżało, że nie miałem najmniejszej ochoty na wstawanie. A musiałem jeszcze dojść do szkoły... W takich chwilach coraz bardziej zapragnąłem być kotem. Te zwierzaki to miały (jakby to stwierdził mój dobry przyjaciel) klawe życie.
Nagle poczułem, jak czyjaś głowa ląduje na moim ramieniu. Zamarłem. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja, że jakiś pasażer usnął koło mnie i naruszył moją przestrzeń osobistą. Otworzyłem oczy i zerknąłem (nadal się nie poruszając) w moją lewą stronę. Myślałem, że zejdę na zawał. Koło mnie siedział nie kto inny jak Kamil.
- What? - powiedziałem, spoglądając w osłupieniu na białowłosego. Moja pytanie chyba go obudziło, bo chłopak gwałtownie podniósł głowę i rozejrzał się wokół siebie, jakby nie wiedząc gdzie jest.
- O wstałeś? -zapytał, przeciągając się i głośno ziewając.
- Jakim cudem się tu znalazłeś? -zapytałem zdziwiony.
- Pewnie z tego samego powodu co ty - mruknął, nadal nie rozbudzony chłopak, wskazując palcem na swój plecak.
- Jak to się stało, że cię tu wcześniej nie widziałem? -zapytałem zdziwiony.
- Może dlatego, że niedawno się przeprowadziłem i to jest dopiero mój drugi dzień w szkole - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jaki profil?
- Mat-fiz - powiedział z nieukrywaną dumą, na co ja odpowiedziałem śmiechem.
- Z czego rżysz? - zapytał naburmuszony.
- Z twojej miny - odpowiedziałem, próbując się uspokoić.
- Następna stacja Poznań Główny - usłyszeliśmy z głośników. Mój humor natychmiast się pogorszył. Nie chciałem wychodzić na ten mróz. Ze zrezygnowanie przystąpiłem do zakładania szalika i czapki.
- A co z tobą? - pytanie Kamila przerwało moje próby zawiązania szala.
- Hm? -zapytałem nie rozumiejąc.
- Profil? -sprecyzował, narzucając na siebie płaszcz.
- Biol-chem -mruknąłem
- O biedaku, gdzie po drodze zbłądziłeś? - zapytał białowłosy, zarzucając sobie plecak na ramię.
- Nigdzie dzięki, że pytasz Pitagorasie - odpowiedziałem idąc za chłopakiem w kierunku wyjścia. Ludzie tłoczyli się już przy wyjściu. Jakiś facet stanął bardzo blisko mnie, poczułem zapach wódki. Dlaczego Polska nadal jest Polską? Dlaczego noc nie może skasować nieprzyjemnych aspektów życia z poprzedniego dnia? Chcąc uniknąć tego nieprzyjemnego zapachu, przysunąłem się trochę do Kamila, który spojrzał na mnie marszcząc brwi. Wskazałem mu głową powód mojego zachowania, na co chłopak przepuścił mnie przed siebie.
- Dzięki - mruknąłem pod nosem z wdzięcznością.
- Spoko - powiedział z lekkim uśmiechem.
Pociąg stanął, wysypując z siebie potoki ludzi pędzących to do pracy, to tak jak ja i Kamil do szkoły. Zgodnie ruszyliśmy w kierunku podziemnego zejścia (którym podążała o wiele mniejsza liczba ludzi), by wyjść po stronie Dworca Zachodniego. Po drodze poczuliśmy przepiękny zapach świeżych pączków.
- Idziemy na... - zaczął białowłosy, wdychając z lubością woń słodkości.
- Jasne - stwierdziłem, wchodząc pierwszy do cukierni. Zdecydowanie zbyt często zaglądałem tutaj w ciągu tego semestru. I nie chodzi mi nawet o pogorszenie się mojej kondycji (mam szybki metabolizm), ale o zbyt duże uzależnienie się od cukru. Czasami mam wrażenie, że mógłbym zjeść dwie tabliczki czekolady pod rząd i popić to ciepłym mlekiem z miodem. Najgorzej jest jednak, kiedy nie zjem nic słodkiego przez cały dzień. Jestem wtedy na swego rodzaju głodzie (uzależnienia to nic miłego proszę państwa), że nie mogę się na niczym skupić, dopóki go nie zaspokoję. Kto wie... może mam cukrzycę?
- Co podać? - zapytała miła pani przy ladzie.
- Dwa pączki poprosimy - powiedział Kamil, stając koło mnie.
Po paru minutach szliśmy już ulicą objadając się pysznościami. Chwała temu kto wynalazł pączki! Mógłbym je jeść bez końca niezależnie od tego, czy były one z marmoladą różaną, czy zwykłą; z czekoladą, czy adwokatem; z serem, czy...
- Ej pośpieszmy się, to zdążymy! - krzyknął białowłosy, ciągnąc mnie za rękaw kurtki, w kierunku palących się właśnie zielonych świateł. Pobiegłem za nim, kończąc przy okazji swój przysmak. Nie chciałem się z nim tak szybko rozstawać, ale cóż... to nie ja, szary, zwykły człowiek decyduję o długości życia pączków, lecz sam Bóg.
Nagle Kamil, idący do tej pory koło mnie, potknął się na prostej drodze, lądując całą długością ciała na ziemi.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, pomagając mu wstać.
- Nie... wszystko w porządku - stwierdził oglądając swoje obtarte do krwi dłonie. Wziąłem jedną z nich bliżej oczu i obejrzałem. Nie wyglądały źle. Nawet krew nie leciała zbyt mocno, problem stanowił natomiast będący na nich brud.
- Zaczekaj - mruknąłem pod nosem, wyciągając z plecaka żel odkażający. Podszedłem do siedzącego na murku chłopaka i wylałem mu przezroczystą ciecz na rany.
- Potrzyj - nakazałem. Gdy chłopak wykonał mój rozkaz skrzywił się lekko.
- Po co ci to? - zapytał, machając rękoma, żeby je wysuszyć.
- W razie wypadków losowych takich jak ten - odparłem, śmiejąc się cicho.
- Tak! Śmiej się z cierpiącego! - krzyknął chłopak udając śmiertelnie obrażonego. Gdy skończył się już fochać (trwało to jakieś trzy sekundy), powiedział z lekkim uśmieszkiem - Dzięki doktorku.
- Nie ma sprawy - powiedziałem pokazując mu dwa palce w symbolu pokoju. Nie wiem dlaczego, ale stanowiło to mój taki mały znak firmowy. Lubiłem wykonywać ten gest, kiedy ktoś mnie przedstawiał, albo chwalił.
- A tak w ogóle do której szkoły chodzisz? - zapytałem, patrząc na zegarek i widząc nieprzychylną mi godzinę. Już była siódma trzydzieści!
- I LO.
- Ale jaja ja też - powiedziałem zdziwiony, na co białowłosy zareagował śmiechem. Po krótkim wtajemniczeniu Kamila dotyczącym praw panujących w szkole, ruszyliśmy przed siebie. Nadchodzący dzień zapowiadał się całkiem obiecująco. jedynym minusem był fakt dużego nagromadzenia się smogu w mieście. Nienawidziłem tego zapachu, a tym bardziej uczucia podduszania mnie, kiedy szedłem ulicami miasta. Niektórym to jednak nie przeszkadzało (doszły mnie słuchy o ludziach biegających w parku, w takich okolicznościach, co wydało mi się co najmniej lekkomyślne). Ludzie sami sobie szkodzą. Czy prowadzimy do degradacji własnego gatunku? Większość ludzi zamiast pracować dla wszystkich, by żyło nam się jak najlepiej, dąży do unicestwienia swoich przeciwników, którzy notabene są takimi samymi ludźmi jak oni sami. Ja w życiu nie zrobiłbym czegoś takiego. Życie nauczyło mnie, że działanie na szkodę drugiego człowieka, nigdy nie daje pozytywnych rezultatów.
Moja siostra była tego doskonałym przykładem. Szykanowano ją. Nie wytrzymała. Zmarła. Najgorszym wydarzeniem z tej całej historii stało się dla mnie jednak wydarzenie, które odbyło się tuż przed pogrzebem Moniki. Nigdy nie zapomnę tego listu, który pierwotnie był zaadresowany do moich rodziców. Do dziś cieszę się, że im go nie pokazałem. Gdyby tylko się dowiedzieli, że ich córka była chora psychicznie, to byliby podwójnie załamani. Nie tylko jej śmiercią, ale i faktem, iż nie zauważyli defektu jaki jej towarzyszył przez te lata. Od chwili narodzin... aż do niespodziewanego końca jej życia.
Oczywiście nikt tego nie widział. Dobrze się z tym kryła. Pewnie świadoma była, że pierwszą reakcją rodziców na odkrycie jej małego sekretu byłaby wizyta u psychologa. Była młoda, więc mogła kojarzyć to z najgorszą rzeczą na świecie. Uwłaczającą, niegodną. Wolała zatem milczeć. Sam fakt, że dusiła w sobie tę tajemnicę i z nikim się nią nie podzieliła sprawił, że zaczęła popadać w nałogi. Zaczęło się od papierosów. Wiedziałem o nich, ale nie doniosłem o tym rodzicom. Miała wystarczająco oleju w głowie, żeby wiedzieć z czym wiążą się konsekwencje zażywania ich. Kiedy zapytałem ją dlaczego to robi, odpowiedziała, że jej chłopak też pali i dał jej raz spróbować jak to smakuje. Polubiła to, więc... Nie pytałem o nic więcej. Wybrała, a ja nie lubiłem ingerować w czyjąś wolność.
Jak bardzo żałowałem, że nie postanowiłem wtedy na interwencje! Następny był alkohol. Zaczynała wracać nietrzeźwa do domu. Tego zachowania nie zdołała ukryć przed rodzicami, którzy zwalili całą winę na imprezy, na które chodziła. Podobnie było z narkotykami...
Dopiero czarna koperta, którą znalazłem w skrzynce uświadomiła mi pobudki Moniki. Gdy dowiedziałem się prawdy, znienawidziłem ją. Obrzydzała mnie.
Z zamyślenia obudził mnie głos Kamila:
- Wiesz może, gdzie jest sala nr 09? - zapytał, kiedy znaleźliśmy się w budynku, a chłopak przeglądał właśnie swój nowy plan lekcji.
- W podziemiach - powiedziałem z szatańskim uśmiechem, na co mój nowy kolega zareagował pytającym spojrzeniem - Koło szatni. 
- Aaaa - chłopak wydał z siebie dźwięk pełny zrozumieniem, tym samym wywołując u mnie śmiech. Ruszyliśmy w kierunku wcześniej wspomnianego przeze mnie obiektu, by oddać nasze kurtki na czas lekcji. Było to o tyle praktyczne, że nie musiałeś o nich pamiętać, kiedy wychodziłeś z sali, a o tyle wadliwe, że traciłeś czas na odzyskaniu jej, zamiast pobiegnięciu na czekający na ciebie pociąg. 
Akurat w momencie w którym otrzymałem swój numerek, zadzwonił dzwonek. 
- To cześć! Muszę już lecieć - rzuciłem w kierunku Kamila, a on skinął mi głową. Wydawał się dziwnie przygnębiony, kiedy odchodziłem. Może to z powodu szkoły? Też czasami odechciewało mi się żyć, kiedy pomyślałem, że muszę zwlec się z łóżka, żeby dotrzeć do niej i spędzić w niej trzy czwarte mojego dnia. Najgorzej było jednak, kiedy musiałem być w Poznaniu wcześniej niż zazwyczaj. Zdawało się tak zwykle, gdy jechaliśmy na jakieś wycieczki, czy innego rodzaju bzdety. W takim wypadku nienawidziłem życia i byłem w stanie wykrzyczeć wszystkiemu co mruga i oddycha, że o wiele lepiej być nic nieznaczącym pyłkiem kurzu w jakiejś śmierdzącej sypialni przeciętnego nastolatka, niż nic nieznaczącym pyłkiem życia w całej galaktyce. Wiem... Platon byłby ze mnie dumny. 
Ostatnio bardzo często nachodziły mnie myśli stricte powiązane z ludzką egzystencją. Nie wiem, czy było to spowodowane śmiercią mojej siostry, czy wpływami mojej nauczycielki od języka polskiego (osobiście strzelam, że to z powodu tego pierwszego czynnika), wiem natomiast, iż każdy człowiek któregoś dnia będzie musiał zmierzyć się z podobnymi treściami. Są one w końcu nieodłączną częścią ludzkiego życia. Na każdy temat powinniśmy być w stanie w jakimś stopniu się wypowiedzieć, wyrobić własne zdanie. 
W tym momencie uderzyłbym prawie w nauczyciela, który szedł do tej pory przede mną i niespodziewanie się zatrzymał. Doprawdy muszę skończyć z tym zamyślaniem się. Nie wiem, czy wy również tak macie, ale kiedy myślę o czymś intensywnie potrafię mieć przed sobą obraz przedmiotu, tudzież konkretnej persony. Jest on zwykle na tyle widoczny, że przesłania mi drogę, którą idę. Podobnie mam we wypadku dźwięku. Wspominam czyjeś słowa i jestem w stanie słyszeć tylko nie. Czy jest to niebezpieczne? Być może. Często wpadam w takich wypadkach na ludzi, którzy nagle pojawią się przede mną, ale zwykle doskonale sobie radzę na swoim, wewnętrznym autopilocie. If you know what i mean.
- Łukasz Rekś - usłyszałem jak przez mgłę głos nauczyciela.
- Obecny - odpowiedziałem machinalnie, rozglądając się zdziwiony na boki. Koło mnie siedział rozbawiony Kuba, który czytał właśnie jakieś niezwykle zajmujące memy z Andrzejem Dudą.
- Stary, jak ja się tu dostałem? - zapytałem nie ogarniając nadal świata.
- Przeniósł cię tu Harry Potter na swojej miotle. Jak mogłeś to przegapić... -odpowiedział mi, nadal wgapiając się w telefon. Zignorowałem go i zacząłem kontemplować osoby znajdujące się w mojej klasie. Połowa była znudzona, z kolei druga część nastolatków nadal próbowała się obudzić po dzisiejszej nocy. Nic dziwnego... na zimę każdy reagował tak samo.
Nagle w mojej kieszeni zaczął brzęczeć telefon i wydawać z siebie słowa: It;s understood that you don't wanna be a part of this
- Czyje to? - zapytał profesor ostrym tonem. Zgłosiłem się niechętnie, wyłączając przy okazji telefon Kamila. Cholera, zapomniałem go mu oddać...
Po krótkim upomnieniu mnie, nauczyciel powrócił do mazania pisakiem po tablicy i wyjaśnianiu nam na czym polega funkcja liniowa. Niezwykle interesujące... A przynajmniej na tyle, że już po pięciu minutach znowu kompletnie odleciałem.
Ciekawe kto dzwonił do białowłosego i po co... Czyżby nie wiedział, że ma on teraz zajęcia? Do końca nie mogłem się skupić. Mogłem myśleć tylko o tajemniczym połączeniu i dziwnym zachowaniem Kamila rano. Najpierw był wesoły, później smutny... Gdyby tak się zastanowić wyglądał na zmęczonego. Miał cienie pod oczami, które nie były aż tak widoczne, gdy wykrzywiał swoje usta z lekką podkówkę. 
Gdy tylko dzwonek oznajmił koniec lekcji, spakowałem się szybko i wybiegłem z sali. Nie chciałem szukać później na planie, gdzie ma zajęcia jego klasa. Planowałem oddać mu tylko telefon i powrócić do mojej szkolnej rutyny. Kiedy dotarłem pod salę chłopaka, była ona jeszcze zamknięta. Nie musiałem jednak długo czekać, bo już po chwili zaczął się z niej wysypywać  tłum nastolatków. Nie trudnym było wypatrzenie w nim białowłosego.
- Kamil! - krzyknąłem, a on spojrzał w moją stronę. Wyglądał na co najmniej zaskoczonego moją obecnością. Skojarzył dopiero fakty, gdy pokazałem mu jego telefon.
- Dzięki, zupełnie zapomniałem - przyznał, odbierając ode mnie swój aparat. 
- Nie ma sprawy, sam przypomniałem sobie o nim, dopiero kiedy zadzwonił na mojej lekcji - przyznałem ze śmiechem.
- Mam nadzieję, że nie miałeś z jego powodu problemów... -zaczął chłopaka niemrawo. W jego zachowaniu było coś nie tak. Oddychał zbyt szybko, rozglądał się na boki, na jego czole pojawił się pot. 
- Wszystko w porządku? - zapytałem zmartwiony.
- Ja... - zaczął, ale w dokończeniu zdania przeszkodziły mu, uginające się pod nim nogi.


niedziela, 9 kwietnia 2017

Życiowy kontrast - rozdział 2

Rozdział 2
Jak smutek wpływa na duszę?


Deszcz zaczynał padać coraz mocniej. Dzieci skryły się pod jednym z balkonów mieszczącym się przy placu zabaw, w którym do tej pory przebywały. Zbyt dobrze się bawiły, żeby wracać do domu. Dlaczego rodzice nie mogą zaakceptować ich ciekawości?


*****

Siedziałem ze skrzyżowanymi nogami i patrzyłem w zadumie na telefon Kamila, który leżał teraz przede mną. Co miałem z nim zrobić? Nie zostawiłem go w lokalu z wiadomych względów. Myślałem nawet, żeby zadzwonić do jakiejś osoby, zapisanej w jego książce telefonicznej, ale uznałem to za lekkie naruszenie prywatności. Nawet nie sprawdziłem, czy aparat ma założoną blokadę... Może jednak powinienem zadzwonić...
- Łukasz! Co robisz?! - usłyszałem głos mojej mamy z dołu.
- Uczę się! - odpowiedziałem jej równie głośno. Od śmierci Moniki przez cały czas jestem kontrolowany przez rodzicielkę. Rozmawiamy ze sobą o wiele częściej, niż wcześniej. Czasami jestem nawet skłonny stwierdzić, że stała się moją przyjaciółką. Okazało się, że mamy podobne poglądy na niektóre sprawy, słuchamy tych samych zespołów i tak dalej. Wiem, że to dziwne, ale nie wiedziałem tego wcześniej. O wiele bardziej ceniłem sobie spokój i samotność. Od kiedy matka zaczęła się do mnie częściej odzywać ujrzałem korzyści jakie wynikają z kontaktów międzyludzkich.
W tym roku rozpocząłem naukę w liceum, więc spróbowałem być trochę bardziej otwarty niż zwykle. W porównaniu z gimnazjum moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Okazało się, że ludzie mnie lubią, szybko stałem się przewodniczącym klasy i pozyskałem wielu znajomych, którzy często zapraszają mnie na różne wyjścia. Odkryłem dzięki temu zupełnie nowe plusy wynikające z życia. Nie wiedziałem, że może być ono tak ciekawe. Samo dzisiejsze spotkanie Kamila takie było...
Spojrzałem ze zrezygnowaniem przez okno, obserwując idących, lekko zataczających się nastolatków, trzymających się za dłonie. Dlaczego te białe włosy nie chciały zniknąć? Nie ważne co robiłem, nie mogłem o nim zapomnieć. Jego oczy nie mogły opuścić mojej pamięci. Błękitne, mogłyby się zdawać radosne, słoneczne... tymczasem były one przepełnione szklanym kolorem, z każdą chwilą, kiedy w nie spoglądałem stawały się puste. Przezroczysta powłoka jaka je pokrywała składała się z bólu, samotności i strachu. Najdziwniejszy był jednak fakt, że były one odbiciem mnie samego. Nie wiem, dlaczego odniosłem takie wrażenie. Nie byłem w końcu samotny, a tym bardziej czymś przestraszony.
Nagle leżący przede mną telefon zaczął dzwonić. Po moim pokoju rozległ się głośny dźwięk piosenki Asafa Avidana pt.: "A part of this"


Po krótkiej melodi do moich uszu dobiegły głośne słowa mojej ulubionej piosenki: " It's understood that you don't wanna be a part of this..". Zdziwiło mnie to przez chwilę. Czyżbyśmy mieli podobny gust muzyczny? although you could but you have grown apart from this... 
Zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Dzwoniła jakaś Aśka. Jego dziewczyna? Szybko wziąłem do ręki biały prostokąt i nadusiłem na zieloną słuchawkę. Po krótkiej chwili przyłożyłem ją do ucha.
- Halo... - zacząłem, ale zagłuszył mnie nagły wrzask dziewczyny.
- Ty palancie! Dlaczego do cholery nie odbierasz?! Martwiłam się o ciebie IDIOTO!!!
- Przepraszam, ale z tej strony znalazca telefonu... - zacząłem ze spokojem.
- Co proszę?!!!! -usłyszałem pełen zaskoczenia głos dziewczyny. Był na tyle głośny, że odruchowo odsunąłem komórkę od ucha. Co one jedzą, że są w stanie na tyle głośno krzyczeć?
- Tak w zasadzie byłem z Kamilem w Starbucksie i zostawił go na stole...
- Przepraszam, ale z kim ja w ogóle mam przyjemność rozmawiać?
- Nazywam się Łukasz Rekś.
- Kamil nigdy o tobie nie wspominał...
- Cóż w sumie spotkałem go dopiero dzisiaj...
- Wiesz gdzie on jest? - zapytała nagle dziewczyna.
- Nie. Tak naprawdę, nie znam nawet jego nazwiska, ani miejsca zamieszkania...
W słuchawce zapanowała nagle cisza. Tajemnicza Aśka nie odzywała się w ogóle. Słyszałem tylko jej spanikowany oddech. 
- Halo... Jest tam kto? - zapytałem po dłuższym okresie czasu, uprzednio patrząc na wyświetlacz, czy dziewczyna się nie rozłączyła.
- Jestem - powiedziała słabym głosem.
- Nic ci nie jest?
- Nie... ja po prostu... - zaczęła, ale przerwał jej odgłos dzwonka do drzwi - Przepraszam, ale mógłbyś chwilę zaczekać? Zobaczę tylko kto dzwoni.
- Jasne - powiedziałem do telefonu. Czułem się dziwnie. Nie wiedziałem ani kim jest ta dziewczyna, ani co się stało z Kamilem. Widocznie nie dotarł jeszcze do domu, skoro Aśka się aż tak tym przejęła. Po krótkim czasie usłyszałem po raz kolejny raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut podniesiony głos dziewczyny.
- TY CHOLERNY IDIOTO!!! - nie powiem... miała charakterek - WIESZ TY W OGÓLE CO JA TU PRZEŻYŁAM?!!!
- Przepraszam Aś. Musiałem pomyśleć...
- Pamiętaj. Następnym razem sama cię zabiję - powiedziała ciszej - A tak w ogóle twój znajomek ma twój telefon - tutaj chyba chodziło o mnie.
- Jaki znajomek? - zapytał zdziwiony Kamil. 
- Jakiś Reksio, czy coś w tym stylu. 
- Nie znam żadnego Reksia - powiedział chłopak ze śmiechem.
- To w takim razie zaraz poznasz - powiedziała dziewczyna, podając do jego ręki telefon .
- Halo? - usłyszałem jego głos w słuchawce.
- Hej tutaj Łukasz. Cieszę się, że nic ci się nie stało - powiedziałem z lekkim uśmiechem wykrzywiającym mi usta.
- Hej... Skąd masz mój telefon?
- Zostawiłeś na stole...
- Uff dzięki, że go zabrałeś! Nie wiem, co bym bez niego zrobił - usłyszałem jego pełen wdzięczności głos.
- Nie ma sprawy.
- To... dlaczego właściwie awansowałeś na Reksia?
- Chyba przez moje nazwisko - stwierdziłem ze śmiechem.
- Dobra chłopaki pogadacie sobie kiedy indziej! - usłyszałem przytłumiony głos Aśki - Wygadujecie mi darmowe minuty!
- To ja już kończę - powiedziałem ze śmiechem - O której mogę się ciebie spodziewać tam, gdzie wczoraj, żebym mógł oddać ci telefon?
- Siódma-ósma rano? - zapytał białowłosy.
- Stoi, to do jutra - powiedziałem, pieczętując tym samym obietnicę naszego spotkania.
- Pa, dobrej nocy - usłyszałem jeszcze w telefonie, zanim się rozłączył. Zdawał się być teraz o wiele weselszy, niż jeszcze parę godzin temu. To chyba dobrze. Może nie spotka go dzięki niemu taki los jak Monikę? Ciekawe co sprawiło, że polepszył mu się humor? Spotkał kogoś w drodze do domu? A może po prostu musiał uporządkować myśli? W sumie mogła wystarczyć sama czekolada ze Starbucksa... O czym ja w ogóle myślę? Niedawno spotkałem jakiegoś kolesia i jego problemy nie mogą wypaść mi z głowy. Czy ja jestem jakimś jebanym masochistą? W sumie czasami mam wrażenie, że tak jest. Zastanawiam się nad celami różnych osób. Widzę wtedy przed nimi ich ciężką drogę, lubię wyobrażać sobie ich ból, gdyby coś poszło po nie ich myśli. A może to nie masochizm, lecz emocjonalność? Uwielbiam czuć "coś". Czy to strach, napięcie, podniecenie, radość... za każdym razem, kiedy odczuwam jakąkolwiek z tych emocji nasilam ją. To nie tak, że tego chcę... Jak to mówi moja mama: nakręcam się. Kiedy setka myśli jest sto razy potęgowana przez emocję człowiek staje się zagubiony. Przepełniony. Często nie wiem, jak pozbyć się tej cieczy, która zalewa mnie od środka i nie chce przestać mnie dusić. A może to po prostu ataki paniki? Nie mam pojęcia. Czasami jednak to "przekleństwo" daje pewne korzyści. Łatwiej mi zrozumieć inne osoby, zauważyć w jakich stanach się one znajdują. Z tego powodu właśnie obwiniam się aż tak za śmierć siostry. Widziałem jej degradacje. Najgorszy był jednak fakt, że nic nie zrobiłem, by jej zapobiec.
- Łukasz kolacja! - usłyszałem okrzyk mamy z dołu, wyrywający mnie z moich rozmyślań. Podniosłem się niechętnie z łóżka, po czym wyszedłem z pokoju, by po chwili znaleźć się w jadalni, będącej na parterze. Nie lubiłem zbytnio przebywać w tym pomieszczeniu, ponieważ nawet jeśli znajdowali się tu wszyscy domownicy, było puste. Nadal nie jestem pewien, czy wrażenie to powodowało zbyt duża powierzchnia, czy jasne ściany... a może oba? 
Kiedy przekroczyłem próg pomieszczenia mama uśmiechnęła się do mnie, po czym powróciła z powrotem do przed chwilą przerwanych przez siebie czynności. Spojrzałem na kobietę udając, że cieszę się, że ja widzę. Dlaczego udawałem? Odpowiedź jest prosta: ona robiła to samo. Jej uśmiech był sztuczny. Oczy mówiły wszystko. Cały czas tak było... od momentu kiedy... zdarzyła się ta straszna sytuacja. Niby zbliżyliśmy się, ale wyglądało to bardziej jak znalezienie krótkotrwałej przyjaźni na początku roku szkolnego w nowej szkole, by mieć od kogo ewentualnie pozyskać niezbędne nam do przeżycia notatki. Ot co - zwykły surwiwal. 
- Usiądź kochanie, zaraz skończę - powiedziała mama, kładąc na talerz uszykowane przez siebie kanapki. Posłusznie wykonałem jej prośbę, uprzednio pytając czy jej nie pomóc. Odmówiła, więc usiadłem na miejscu. Krzesło naprzeciwko mnie zajmował ojciec pogrążony w czytanej przez siebie gazecie. Podniósł wzrok, kiedy mignąłem mu na chwilę przed oczami, po czym z powrotem wrócił do przerwanej mu przeze mnie czynności. Bardzo odsunął się on ode mnie od czasu śmierci Moniki. I choć żałowałem utraty dobrego kontaktu, jaki kiedyś mieliśmy ze sobą, byłem dumny z niego. Przynajmniej on jeden nie udawał, że wszystko jest jak dawniej. Ceniłem to w nim - szczerość. Niby tak prosta cecha, a tyle ludzi ma z nią problem.
- Co ciekawego piszą? - zapytała matka, siadając koło ojca, uprzednio kładąc dwa talerze wypakowane po brzegi kolorowe kanapki. Zlustrowałem szybko oba naczynia w poszukiwaniu mojej ulubionej kombinacji: sałata-ser-pomidor. Gdy tylko ją dostrzegłem, na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Mama zawsze wiedziała co jest najlepsze.
- Ten kraj schodzi na psy - mruknął pod nosem, podstawiając jej pod nos gazetę z wielkim zdjęciem jakiegoś blondyna na okładce - Znasz tego gościa? Jest dość popularny w telewizji.
- Kojarzę...
- Wygląda na to, że kolejny gej zagościł w tym biednym kraju.
- To obrzydliwe - powiedziała zdegustowana matka, biorąc kanapkę z talerza i odgryzając z niej mały kęs - A tak go lubiłam... Wydawał się taki niepozorny...
- Otóż to - powiedział zrezygnowany ojciec - Ci ludzie za bardzo zaczynają się rozbestwiać w tym świecie. Najpierw jacyś cholerni emigranci, czarnuchy bez żadnego pomysłu na życie, tchórze bez krzty dumy próbują przedostać się do naszego kraju i oczekują od niego pomocy, tylko po to, żeby potem może i wysadzić nasz pałac kultury.
- I jeszcze się z tym tak afiszują - stwierdziła moja mama, odkładając kanapkę na swój talerz - Przecież to jest obrzydliwe. Jak tak można... to jest nienaturalne, czy ci ludzie tego nie widzą? Powinni wszystkich pozamykać w więzieniach za takie herezje, które głoszą. Może wtedy odechciałoby im się robienia t a k i c h rzeczy. 
- Niestety to nie czasy po II Wojny Światowej, kiedy to wsadzano do więzienia takich odmieńców - powiedziałem, przeżuwając ze spokojem kanapkę i patrząc z uwagą na gazetę leżącą na stole. Artykuł na który zwrócił uwagę mój ojciec mienił się tytułem: "Kolejny coming out w świecie show biznesu! Słynny projektant wyjawia swoją tajemnicę zdjęciem opublikowanym na portalu społecznościowym!". Nagle odechciało mi się jeść. Takich rzeczy powinno się po prostu zakazać. Rozumiem, że świat jest znany z dziwnych ludzi, ale ten rodzaj odmienności zwyczajnie mnie obrzydzał. W ogóle jako mężczyzna nie jestem w stanie zrozumieć jak można uprawiać seks z innym facetem, to jest po prostu... poniżające.  
- Jak dobrze, że mamy normalnego synka, prawda? - stwierdziła moja mama, czochrając mi włosy, na co zareagowałem szybkim odsunięciem głowy. 
- Tak. Jestem dumny z ciebie. Dobrze się uczysz, jesteś komunikatywny i posiadasz interesujące zainteresowania. Zdecydowanie dobrze cię wychowaliśmy - powiedział ojciec, patrząc mi prosto w oczy, na co odpowiedziałem lekkim uśmiechem. Nie często słyszę takie rzeczy.
- Dzięki za kolację. Pójdę się już uczyć. Mam jeszcze trochę informacji do przyswojenia - stwierdziłem, odsuwając krzesło i zanosząc talerz i szklankę po herbacie do zmywania. 
Przez krótka chwilę zacząłem zastanawiać się nad sobą. Czy faktycznie byłem takim idealnym synem, jak twierdził mój ojciec? Niby nie miałem nigdy żadnych odchyłów od normalności szeroko rozumianej przez społeczeństwo, jako zło konieczne konieczność. Miałem dobre oceny, ambitny cel w życiu oraz szeroko otwarte na świat oczy. Czy to mi w przyszłości wystarczy? Czy mógłbym dzięki temu stać się porządnym człowiekiem? Pragnąłbym tego z całego serca. Tak bardzo chciałbym kiedyś coś osiągnąć... Choć przez chwilę być ważnym. Nie tak jak teraz, kiedy zmarła moja siostra i rodzice nagle zauważyli moje istnienie. Nie o to chodzi. Skoro już mnie dostrzegli, to czy nie mogliby stać się kimś kto mnie doceni? Tak zdecydowanie mam jakiś kompleks niższości.
Kiedy z powrotem znalazłem się  w swojej sypialni, usłyszałem znajomą mi piosenkę. Zerknąłem na łóżko, na którym pozostawiłem telefon Kamila. Na wyświetlaczu jawił się drukowany napis: MORDERCZYNI. Zastanowiłem się przez krótką chwilę nad sensem tej nazwy. Kto to mógł być? Jakaś znajoma białowłosego, której ten niezbyt lubił? Ba raczej nienawidził. Czyżby się nad nim znęcała? 
Po chwili wyświetlacz zgasł pozostawiając mnie z powrotem w kompletnej ciemności. 
Coś wewnątrz mnie szepnęło, że dobrze  zrobiłem nie odbierając tego telefonu...