Rozdział 3
Czy to co mówią rodzice zawsze
jest słuszne?
- Kamil, do domu natychmiast! - wrzasnęła jakaś kobieta, wychylająca się z trzeciego piętra jednego z okolicznych budynków. Mały chłopiec o blond włosach znowu zaczął się bać. Po jego plecach przebiegł dreszcz i nie był on spowodowany deszczem.
- Nie chcę iść - wyszeptał,
patrząc smutnymi oczami, w kierunku swojego przyjaciela.
- Nie musisz - odpowiedział
Łukasz z szerokim, dziecięcym uśmiechem - Zostańmy tu na zawsze. Zostańmy na
zawsze w krainie wiecznych deszczów...
******
Wiatr smagał moją twarz w zawrotnym tempie, włosy wpadały
mi do buzi, a przesuszone oczy wołały o pomstę do nieba. No ale... czego się
nie robi, żeby zdążyć na pociąg? Dzisiaj wstałem zdecydowanie za późno. Moje
przeciąganie wyjścia z łóżka spowodowało, że nim się obejrzałem pozostało mi
tylko dziesięć minut na dotarcie na dworzec. A gdzie tu czas na ubranie się?!
No właśnie - nie było go. Szybko wziąłem jakąś czarną bluzkę z trzy czwartym
rękawem, z kieszonką po prawej stronie, z której wystawał zabawny, biały kotek;
moją ulubioną granatową bluzę oraz zielone spodnie, których po prostu
nienawidziłem, ale jak mus (brak czasu) to mus (nadal brak czasu). Naprawdę
pragnąłem zdążyć przed szkołą na spotkanie z Kamilem. Nie chciałem
przetrzymywać jego telefonu. Uznałem to za niezbyt... nieeleganckie?
Nagle za moimi plecami usłyszałem głośny chichot jakichś
dziewczyn. Zapewne był wywołany moim niezbyt szczęśliwym wyglądem: plecak
przewieszony na jednym ramieniu (co chwile z niego spadający), rozpięty,
granatowy płaszcz do kolan wraz z jasnym futerkiem przy uszach oraz czarna
czapka z minką Nirvany.
Może i wyglądałbym jak członek jakiegoś zespołu, albo naprawdę cool gość, gdyby nie to,
że co chwila potykałem się o sznurówki moich niezawiązanych glanów. Życie
czasami bywa naprawdę sadystyczne...
Spojrzałem na zegarek. Miałem cztery minuty i park do
przejścia. Może nawet uda mi
się zdążyć?, pomyślałem. Postanowiłem położyć wszystko na jedną kartę i
ruszyć sprintem w kierunku dworca. Opłaciło się. Kiedy wbiegłem na właściwy
peron, maszynistka rozglądała się akurat, czy nikt już nie zamierza wsiadać.
Gdy zobaczyła mnie w roli siódmego nieszczęścia, ulitowała się nade mną i
pogoniła mnie ręką, bym wsiadał do środka. Tak... to ja byłem tym człowiekiem,
przez którego mieliście minutowe opóźnienie na połączeniu Pobiedziska - Poznań
Główny. Sorry.
Gdy już znalazłem wolne miejsce (co nawiasem mówiąc o 6.16
nie stanowiło zbyt dużego problemu) pozwoliłem na odpłynięcie moim myślom.
Wiem, powinienem zająć się czymś produktywnym, ale nie byłem w stanie o tak
wczesnej porze. Zasługuję zdecydowanie na naganę, za to że tak ściemniam, no
ale nie zawsze jestem w stanie się uczyć. Na to trzeba mieć odpowiedni nastrój,
popierany zapałem i motywacją. W tamtym momencie nie czułem nic podobnego.
Pragnąłem po prostu spać. Czasami mam wrażenie, że mógłbym to robić przez całe
życie, ale czy to nie zbyt duża strata czasu? Potem czuję poczucie winy i...
zarywam nocki na nauce. I tak właśnie wygląda moje wielkie koło życia....
Uśmiechnąłem się pod nosem. Dlaczego ludzie mają takie dziwne myśli o szóstej
rano?
Wyjrzałem przez okno. Świat był tak piękny o tej porze!
Pierzaste chmury, niezwiastujące deszczu, przecinały leniwie szare niebo, które
za parę minut z pewnością rozbłyśnie czystą czerwienią. Normalnie kolor ten
wydałby mi się brutalny, jednak nie w wypadku wschodów słońca. Zawsze uważałem
go raczej za narodziny, niż śmierć. Dlaczego oba te fundamentalne dla ludzi
zjawiska muszą się łączyć akurat z tą cieczą? W końcu od zawsze była ona
ważniejsza niż złoto, którego ludzie zazwyczaj tak pragną... Czasami miewam
uczucie, że nasz gatunek jest niewyobrażalnie głupi. Wiem, to słowo nie oddaje
zbytnio nas - ludzi, ale niezwykle trafnie określa naszą największą wadę -
głupotę. Ile razy robimy coś, co wiemy, że skończy się źle? Według mnie zbyt
dużo. Zazwyczaj tworzymy takie sytuacje tylko po to, żeby potwierdzić już nam
znane informacje. Po co tracić na to nasz czas? Po co popełniać te same błędy?
Mimo tego wszystkiego nadal na świecie panuje zło. Zawsze
będzie, nigdy nie zniknie. Czy to ta magiczna siła popycha ludzi do
druzgocących czynów? Przed moimi oczami pojawiła się nagle twarz Kamila. Nie
wiem dlaczego, ale ogarnął mnie smutek. Nie mogę dopuścić, żeby ktoś jeszcze
zginął. Moja siostra to i tak o jedną ofiarę za dużo dla ukazania ludzkiej
głupoty.
Z takimi przemyśleniami usnąłem, opierając się o duże okno,
po mojej prawej stronie. Ciekawe
jaki będzie ten dzień...?, pomyślałem, uśmiechając się do ogrzewających mój
policzek promieni słońca.
Po jakichś dziesięciu minutach ocknąłem się z krótkiej
drzemki, ale usłyszawszy słowa lektora pociągu:
- Następna stacja Poznań Wschód - postanowiłem na
nieotwieranie jeszcze moich oczu. Tak przyjemnie mi się leżało, że nie miałem
najmniejszej ochoty na wstawanie. A musiałem jeszcze dojść do szkoły... W
takich chwilach coraz bardziej zapragnąłem być kotem. Te zwierzaki to miały
(jakby to stwierdził mój dobry przyjaciel) klawe życie.
Nagle poczułem, jak czyjaś głowa ląduje na moim ramieniu.
Zamarłem. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja, że jakiś pasażer usnął
koło mnie i naruszył moją przestrzeń osobistą. Otworzyłem oczy i zerknąłem
(nadal się nie poruszając) w moją lewą stronę. Myślałem, że zejdę na zawał.
Koło mnie siedział nie kto inny jak Kamil.
- What? - powiedziałem, spoglądając w osłupieniu na
białowłosego. Moja pytanie chyba go obudziło, bo chłopak gwałtownie podniósł
głowę i rozejrzał się wokół siebie, jakby nie wiedząc gdzie jest.
- O wstałeś? -zapytał, przeciągając się i głośno ziewając.
- Jakim cudem się tu znalazłeś? -zapytałem zdziwiony.
- Pewnie z tego samego powodu co ty - mruknął, nadal nie
rozbudzony chłopak, wskazując palcem na swój plecak.
- Jak to się stało, że cię tu wcześniej nie widziałem?
-zapytałem zdziwiony.
- Może dlatego, że niedawno się przeprowadziłem i to jest
dopiero mój drugi dzień w szkole - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jaki profil?
- Mat-fiz - powiedział z nieukrywaną dumą, na co ja
odpowiedziałem śmiechem.
- Z czego rżysz? - zapytał naburmuszony.
- Z twojej miny - odpowiedziałem, próbując się uspokoić.
- Następna stacja Poznań Główny - usłyszeliśmy z głośników.
Mój humor natychmiast się pogorszył. Nie chciałem wychodzić na ten mróz. Ze
zrezygnowanie przystąpiłem do zakładania szalika i czapki.
- A co z tobą? - pytanie Kamila przerwało moje próby
zawiązania szala.
- Hm? -zapytałem nie rozumiejąc.
- Profil? -sprecyzował, narzucając na siebie płaszcz.
- Biol-chem -mruknąłem
- O biedaku, gdzie po drodze zbłądziłeś? - zapytał
białowłosy, zarzucając sobie plecak na ramię.
- Nigdzie dzięki, że pytasz Pitagorasie - odpowiedziałem
idąc za chłopakiem w kierunku wyjścia. Ludzie tłoczyli się już przy wyjściu.
Jakiś facet stanął bardzo blisko mnie, poczułem zapach wódki. Dlaczego Polska
nadal jest Polską? Dlaczego noc nie może skasować nieprzyjemnych aspektów życia
z poprzedniego dnia? Chcąc uniknąć tego nieprzyjemnego zapachu, przysunąłem się
trochę do Kamila, który spojrzał na mnie marszcząc brwi. Wskazałem mu głową
powód mojego zachowania, na co chłopak przepuścił mnie przed siebie.
- Dzięki - mruknąłem pod nosem z wdzięcznością.
- Spoko - powiedział z lekkim uśmiechem.
Pociąg stanął, wysypując z siebie potoki ludzi pędzących to
do pracy, to tak jak ja i Kamil do szkoły. Zgodnie ruszyliśmy w kierunku
podziemnego zejścia (którym podążała o wiele mniejsza liczba ludzi), by wyjść
po stronie Dworca Zachodniego. Po drodze poczuliśmy przepiękny zapach świeżych
pączków.
- Idziemy na... - zaczął białowłosy, wdychając z lubością
woń słodkości.
- Jasne - stwierdziłem, wchodząc pierwszy do cukierni.
Zdecydowanie zbyt często zaglądałem tutaj w ciągu tego semestru. I nie chodzi
mi nawet o pogorszenie się mojej kondycji (mam szybki metabolizm), ale o zbyt
duże uzależnienie się od cukru. Czasami mam wrażenie, że mógłbym zjeść dwie
tabliczki czekolady pod rząd i popić to ciepłym mlekiem z miodem. Najgorzej
jest jednak, kiedy nie zjem nic słodkiego przez cały dzień. Jestem wtedy na
swego rodzaju głodzie (uzależnienia to nic miłego proszę państwa), że nie mogę
się na niczym skupić, dopóki go nie zaspokoję. Kto wie... może mam cukrzycę?
- Co podać? - zapytała miła pani przy ladzie.
- Dwa pączki poprosimy - powiedział Kamil, stając koło
mnie.
Po paru minutach szliśmy już ulicą objadając się
pysznościami. Chwała temu kto wynalazł pączki! Mógłbym je jeść bez końca
niezależnie od tego, czy były one z marmoladą różaną, czy zwykłą; z czekoladą,
czy adwokatem; z serem, czy...
- Ej pośpieszmy się, to zdążymy! - krzyknął białowłosy,
ciągnąc mnie za rękaw kurtki, w kierunku palących się właśnie zielonych
świateł. Pobiegłem za nim, kończąc przy okazji swój przysmak. Nie chciałem się
z nim tak szybko rozstawać, ale cóż... to nie ja, szary, zwykły człowiek
decyduję o długości życia pączków, lecz sam Bóg.
Nagle Kamil, idący do tej pory koło mnie, potknął się na
prostej drodze, lądując całą długością ciała na ziemi.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, pomagając mu wstać.
- Nie... wszystko w porządku - stwierdził oglądając swoje
obtarte do krwi dłonie. Wziąłem jedną z nich bliżej oczu i obejrzałem. Nie
wyglądały źle. Nawet krew nie leciała zbyt mocno, problem stanowił natomiast
będący na nich brud.
- Zaczekaj - mruknąłem pod nosem, wyciągając z plecaka żel
odkażający. Podszedłem do siedzącego na murku chłopaka i wylałem mu
przezroczystą ciecz na rany.
- Potrzyj - nakazałem. Gdy chłopak wykonał mój rozkaz
skrzywił się lekko.
- Po co ci to? - zapytał, machając rękoma, żeby je
wysuszyć.
- W razie wypadków losowych takich jak ten - odparłem,
śmiejąc się cicho.
- Tak! Śmiej się z cierpiącego! - krzyknął chłopak udając
śmiertelnie obrażonego. Gdy skończył się już fochać (trwało to jakieś trzy sekundy),
powiedział z lekkim uśmieszkiem - Dzięki doktorku.
- Nie ma sprawy - powiedziałem pokazując mu dwa palce w
symbolu pokoju. Nie wiem dlaczego, ale stanowiło to mój taki mały znak firmowy.
Lubiłem wykonywać ten gest, kiedy ktoś mnie przedstawiał, albo chwalił.
- A tak w ogóle do której szkoły chodzisz? - zapytałem,
patrząc na zegarek i widząc nieprzychylną mi godzinę. Już była siódma
trzydzieści!
- I LO.
- Ale jaja ja też - powiedziałem zdziwiony, na co
białowłosy zareagował śmiechem. Po krótkim wtajemniczeniu Kamila dotyczącym
praw panujących w szkole, ruszyliśmy przed siebie. Nadchodzący dzień zapowiadał
się całkiem obiecująco. jedynym minusem był fakt dużego nagromadzenia się smogu
w mieście. Nienawidziłem tego zapachu, a tym bardziej uczucia podduszania mnie,
kiedy szedłem ulicami miasta. Niektórym to jednak nie przeszkadzało (doszły
mnie słuchy o ludziach biegających w parku, w takich okolicznościach, co wydało
mi się co najmniej lekkomyślne). Ludzie sami sobie szkodzą. Czy prowadzimy do
degradacji własnego gatunku? Większość ludzi zamiast pracować dla wszystkich,
by żyło nam się jak najlepiej, dąży do unicestwienia swoich przeciwników,
którzy notabene są takimi samymi ludźmi jak oni sami. Ja w życiu nie zrobiłbym
czegoś takiego. Życie nauczyło mnie, że działanie na szkodę drugiego człowieka,
nigdy nie daje pozytywnych rezultatów.
Moja siostra była tego doskonałym przykładem. Szykanowano
ją. Nie wytrzymała. Zmarła. Najgorszym wydarzeniem z tej całej historii stało
się dla mnie jednak wydarzenie, które odbyło się tuż przed pogrzebem Moniki.
Nigdy nie zapomnę tego listu, który pierwotnie był zaadresowany do moich
rodziców. Do dziś cieszę się, że im go nie pokazałem. Gdyby tylko się dowiedzieli,
że ich córka była chora psychicznie, to byliby podwójnie załamani. Nie tylko
jej śmiercią, ale i faktem, iż nie zauważyli defektu jaki jej towarzyszył przez
te lata. Od chwili narodzin... aż do niespodziewanego końca jej życia.
Oczywiście nikt tego nie widział. Dobrze się z tym kryła.
Pewnie świadoma była, że pierwszą reakcją rodziców na odkrycie jej małego
sekretu byłaby wizyta u psychologa. Była młoda, więc mogła kojarzyć to z
najgorszą rzeczą na świecie. Uwłaczającą, niegodną. Wolała zatem milczeć. Sam
fakt, że dusiła w sobie tę tajemnicę i z nikim się nią nie podzieliła sprawił,
że zaczęła popadać w nałogi. Zaczęło się od papierosów. Wiedziałem o nich, ale
nie doniosłem o tym rodzicom. Miała wystarczająco oleju w głowie, żeby wiedzieć
z czym wiążą się konsekwencje zażywania ich. Kiedy zapytałem ją dlaczego to
robi, odpowiedziała, że jej chłopak też pali i dał jej raz spróbować jak to
smakuje. Polubiła to, więc... Nie pytałem o nic więcej. Wybrała, a ja nie
lubiłem ingerować w czyjąś wolność.
Jak bardzo żałowałem, że nie postanowiłem wtedy na
interwencje! Następny był alkohol. Zaczynała wracać nietrzeźwa do domu. Tego
zachowania nie zdołała ukryć przed rodzicami, którzy zwalili całą winę na
imprezy, na które chodziła. Podobnie było z narkotykami...
Dopiero czarna koperta, którą znalazłem w skrzynce
uświadomiła mi pobudki Moniki. Gdy dowiedziałem się prawdy, znienawidziłem ją.
Obrzydzała mnie.
Z zamyślenia obudził mnie głos Kamila:
- Wiesz może, gdzie jest sala nr 09? - zapytał, kiedy
znaleźliśmy się w budynku, a chłopak przeglądał właśnie swój nowy plan lekcji.
- W podziemiach - powiedziałem z szatańskim uśmiechem, na
co mój nowy kolega zareagował pytającym spojrzeniem - Koło szatni.
- Aaaa - chłopak wydał z siebie dźwięk pełny zrozumieniem,
tym samym wywołując u mnie śmiech. Ruszyliśmy w kierunku wcześniej wspomnianego
przeze mnie obiektu, by oddać nasze kurtki na czas lekcji. Było to o tyle
praktyczne, że nie musiałeś o nich pamiętać, kiedy wychodziłeś z sali, a o tyle
wadliwe, że traciłeś czas na odzyskaniu jej, zamiast pobiegnięciu na czekający
na ciebie pociąg.
Akurat w momencie w którym otrzymałem swój numerek,
zadzwonił dzwonek.
- To cześć! Muszę już lecieć - rzuciłem w kierunku Kamila,
a on skinął mi głową. Wydawał się dziwnie przygnębiony, kiedy odchodziłem. Może
to z powodu szkoły? Też czasami odechciewało mi się żyć, kiedy pomyślałem, że
muszę zwlec się z łóżka, żeby dotrzeć do niej i spędzić w niej trzy czwarte
mojego dnia. Najgorzej było jednak, kiedy musiałem być w Poznaniu wcześniej niż
zazwyczaj. Zdawało się tak zwykle, gdy jechaliśmy na jakieś wycieczki, czy
innego rodzaju bzdety. W takim wypadku nienawidziłem życia i byłem w stanie
wykrzyczeć wszystkiemu co mruga i oddycha, że o wiele lepiej być nic
nieznaczącym pyłkiem kurzu w jakiejś śmierdzącej sypialni przeciętnego
nastolatka, niż nic nieznaczącym pyłkiem życia w całej galaktyce. Wiem...
Platon byłby ze mnie dumny.
Ostatnio bardzo często nachodziły mnie myśli stricte
powiązane z ludzką egzystencją. Nie wiem, czy było to spowodowane śmiercią
mojej siostry, czy wpływami mojej nauczycielki od języka polskiego (osobiście
strzelam, że to z powodu tego pierwszego czynnika), wiem natomiast, iż każdy
człowiek któregoś dnia będzie musiał zmierzyć się z podobnymi treściami. Są one
w końcu nieodłączną częścią ludzkiego życia. Na każdy temat powinniśmy być w
stanie w jakimś stopniu się wypowiedzieć, wyrobić własne zdanie.
W tym momencie uderzyłbym prawie w nauczyciela, który szedł
do tej pory przede mną i niespodziewanie się zatrzymał. Doprawdy muszę skończyć
z tym zamyślaniem się. Nie wiem, czy wy również tak macie, ale kiedy myślę o
czymś intensywnie potrafię mieć przed sobą obraz przedmiotu, tudzież konkretnej
persony. Jest on zwykle na tyle widoczny, że przesłania mi drogę, którą idę.
Podobnie mam we wypadku dźwięku. Wspominam czyjeś słowa i jestem w stanie
słyszeć tylko nie. Czy jest to niebezpieczne? Być może. Często wpadam w takich
wypadkach na ludzi, którzy nagle pojawią się przede mną, ale zwykle doskonale
sobie radzę na swoim, wewnętrznym autopilocie. If you know what i mean.
- Łukasz Rekś - usłyszałem jak przez mgłę głos nauczyciela.
- Obecny - odpowiedziałem machinalnie, rozglądając się
zdziwiony na boki. Koło mnie siedział rozbawiony Kuba, który czytał właśnie
jakieś niezwykle zajmujące memy z Andrzejem Dudą.
- Stary, jak ja się tu dostałem? - zapytałem nie ogarniając
nadal świata.
- Przeniósł cię tu Harry Potter na swojej miotle. Jak
mogłeś to przegapić... -odpowiedział mi, nadal wgapiając się w telefon.
Zignorowałem go i zacząłem kontemplować osoby znajdujące się w mojej klasie.
Połowa była znudzona, z kolei druga część nastolatków nadal
próbowała się obudzić po dzisiejszej nocy. Nic dziwnego... na zimę
każdy reagował tak samo.
Nagle w mojej kieszeni zaczął brzęczeć telefon i wydawać z
siebie słowa: It;s understood
that you don't wanna be a part of this.
- Czyje to? - zapytał profesor ostrym tonem. Zgłosiłem się
niechętnie, wyłączając przy okazji telefon Kamila. Cholera, zapomniałem go mu
oddać...
Po krótkim upomnieniu mnie, nauczyciel powrócił do mazania
pisakiem po tablicy i wyjaśnianiu nam na czym polega funkcja liniowa. Niezwykle
interesujące... A przynajmniej na tyle, że już po pięciu minutach znowu
kompletnie odleciałem.
Ciekawe kto dzwonił do białowłosego i po co... Czyżby nie
wiedział, że ma on teraz zajęcia? Do końca nie mogłem się skupić. Mogłem myśleć
tylko o tajemniczym połączeniu i dziwnym zachowaniem Kamila rano. Najpierw był
wesoły, później smutny... Gdyby tak się zastanowić wyglądał na zmęczonego. Miał
cienie pod oczami, które nie były aż tak widoczne, gdy wykrzywiał swoje usta z
lekką podkówkę.
Gdy tylko dzwonek oznajmił koniec lekcji, spakowałem się
szybko i wybiegłem z sali. Nie chciałem szukać później na planie, gdzie ma
zajęcia jego klasa. Planowałem oddać mu tylko telefon i powrócić do mojej
szkolnej rutyny. Kiedy dotarłem pod salę chłopaka, była ona jeszcze zamknięta.
Nie musiałem jednak długo czekać, bo już po chwili zaczął się z niej wysypywać
tłum nastolatków. Nie trudnym było wypatrzenie w nim białowłosego.
- Kamil! - krzyknąłem, a on spojrzał w moją stronę.
Wyglądał na co najmniej zaskoczonego moją obecnością. Skojarzył dopiero fakty,
gdy pokazałem mu jego telefon.
- Dzięki, zupełnie zapomniałem - przyznał, odbierając ode
mnie swój aparat.
- Nie ma sprawy, sam przypomniałem sobie o nim, dopiero
kiedy zadzwonił na mojej lekcji - przyznałem ze śmiechem.
- Mam nadzieję, że nie miałeś z jego powodu problemów...
-zaczął chłopaka niemrawo. W jego zachowaniu było coś nie tak. Oddychał zbyt
szybko, rozglądał się na boki, na jego czole pojawił się pot.
- Wszystko w porządku? - zapytałem zmartwiony.
- Ja... - zaczął, ale w dokończeniu zdania przeszkodziły
mu, uginające się pod nim nogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy twój komentarz dodaje mi motywacji!
Dziękuję za każdy z nich :)