sobota, 15 kwietnia 2017

Życiowy kontrast - rozdział 3

 Rozdział 3
Czy to co mówią rodzice zawsze jest słuszne?


- Kamil, do domu natychmiast! - wrzasnęła jakaś kobieta, wychylająca się z trzeciego piętra jednego z okolicznych budynków. Mały chłopiec o blond włosach znowu zaczął się bać. Po jego plecach przebiegł dreszcz i nie był on spowodowany deszczem.
- Nie chcę iść - wyszeptał, patrząc smutnymi oczami, w kierunku swojego przyjaciela.
- Nie musisz - odpowiedział Łukasz z szerokim, dziecięcym uśmiechem - Zostańmy tu na zawsze. Zostańmy na zawsze w krainie wiecznych deszczów...


******

Wiatr smagał moją twarz w zawrotnym tempie, włosy wpadały mi do buzi, a przesuszone oczy wołały o pomstę do nieba. No ale... czego się nie robi, żeby zdążyć na pociąg? Dzisiaj wstałem zdecydowanie za późno. Moje przeciąganie wyjścia z łóżka spowodowało, że nim się obejrzałem pozostało mi tylko dziesięć minut na dotarcie na dworzec. A gdzie tu czas na ubranie się?! No właśnie - nie było go. Szybko wziąłem jakąś czarną bluzkę z trzy czwartym rękawem, z kieszonką po prawej stronie, z której wystawał zabawny, biały kotek; moją ulubioną granatową bluzę oraz zielone spodnie, których po prostu nienawidziłem, ale jak mus (brak czasu) to mus (nadal brak czasu). Naprawdę pragnąłem zdążyć przed szkołą na spotkanie z Kamilem. Nie chciałem przetrzymywać jego telefonu. Uznałem to za niezbyt... nieeleganckie?
Nagle za moimi plecami usłyszałem głośny chichot jakichś dziewczyn. Zapewne był wywołany moim niezbyt szczęśliwym wyglądem: plecak przewieszony na jednym ramieniu (co chwile z niego spadający), rozpięty, granatowy płaszcz do kolan wraz z jasnym futerkiem przy uszach oraz czarna czapka z minką Nirvany. Może i wyglądałbym jak członek jakiegoś zespołu, albo naprawdę cool gość, gdyby nie to, że co chwila potykałem się o sznurówki moich niezawiązanych glanów. Życie czasami bywa naprawdę sadystyczne...
Spojrzałem na zegarek. Miałem cztery minuty i park do przejścia. Może nawet uda mi się zdążyć?, pomyślałem. Postanowiłem położyć wszystko na jedną kartę i ruszyć sprintem w kierunku dworca. Opłaciło się. Kiedy wbiegłem na właściwy peron, maszynistka rozglądała się akurat, czy nikt już nie zamierza wsiadać. Gdy zobaczyła mnie w roli siódmego nieszczęścia, ulitowała się nade mną i pogoniła mnie ręką, bym wsiadał do środka. Tak... to ja byłem tym człowiekiem, przez którego mieliście minutowe opóźnienie na połączeniu Pobiedziska - Poznań Główny. Sorry.
Gdy już znalazłem wolne miejsce (co nawiasem mówiąc o 6.16 nie stanowiło zbyt dużego problemu) pozwoliłem na odpłynięcie moim myślom. Wiem, powinienem zająć się czymś produktywnym, ale nie byłem w stanie o tak wczesnej porze. Zasługuję zdecydowanie na naganę, za to że tak ściemniam, no ale nie zawsze jestem w stanie się uczyć. Na to trzeba mieć odpowiedni nastrój, popierany zapałem i motywacją. W tamtym momencie nie czułem nic podobnego. Pragnąłem po prostu spać. Czasami mam wrażenie, że mógłbym to robić przez całe życie, ale czy to nie zbyt duża strata czasu? Potem czuję poczucie winy i... zarywam nocki na nauce. I tak właśnie wygląda moje wielkie koło życia.... Uśmiechnąłem się pod nosem. Dlaczego ludzie mają takie dziwne myśli o szóstej rano?
Wyjrzałem przez okno. Świat był tak piękny o tej porze! Pierzaste chmury, niezwiastujące deszczu, przecinały leniwie szare niebo, które za parę minut z pewnością rozbłyśnie czystą czerwienią. Normalnie kolor ten wydałby mi się brutalny, jednak nie w wypadku wschodów słońca. Zawsze uważałem go raczej za narodziny, niż śmierć. Dlaczego oba te fundamentalne dla ludzi zjawiska muszą się łączyć akurat  z tą cieczą? W końcu od zawsze była ona ważniejsza niż złoto, którego ludzie zazwyczaj tak pragną... Czasami miewam uczucie, że nasz gatunek jest niewyobrażalnie głupi. Wiem, to słowo nie oddaje zbytnio nas - ludzi, ale niezwykle trafnie określa naszą największą wadę - głupotę. Ile razy robimy coś, co wiemy, że skończy się źle? Według mnie zbyt dużo. Zazwyczaj tworzymy takie sytuacje tylko po to, żeby potwierdzić już nam znane informacje. Po co tracić na to nasz czas? Po co popełniać te same błędy?
Mimo tego wszystkiego nadal na świecie panuje zło. Zawsze będzie, nigdy nie zniknie. Czy to ta magiczna siła popycha ludzi do druzgocących czynów? Przed moimi oczami pojawiła się nagle twarz Kamila. Nie wiem dlaczego, ale ogarnął mnie smutek. Nie mogę dopuścić, żeby ktoś jeszcze zginął. Moja siostra to i tak o jedną ofiarę za dużo dla ukazania ludzkiej głupoty.
Z takimi przemyśleniami usnąłem, opierając się o duże okno, po mojej prawej stronie. Ciekawe jaki będzie ten dzień...?, pomyślałem, uśmiechając się do ogrzewających mój policzek promieni słońca.
Po jakichś dziesięciu minutach ocknąłem się z krótkiej drzemki, ale usłyszawszy słowa lektora pociągu:
- Następna stacja Poznań Wschód - postanowiłem na nieotwieranie jeszcze moich oczu. Tak przyjemnie mi się leżało, że nie miałem najmniejszej ochoty na wstawanie. A musiałem jeszcze dojść do szkoły... W takich chwilach coraz bardziej zapragnąłem być kotem. Te zwierzaki to miały (jakby to stwierdził mój dobry przyjaciel) klawe życie.
Nagle poczułem, jak czyjaś głowa ląduje na moim ramieniu. Zamarłem. Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja, że jakiś pasażer usnął koło mnie i naruszył moją przestrzeń osobistą. Otworzyłem oczy i zerknąłem (nadal się nie poruszając) w moją lewą stronę. Myślałem, że zejdę na zawał. Koło mnie siedział nie kto inny jak Kamil.
- What? - powiedziałem, spoglądając w osłupieniu na białowłosego. Moja pytanie chyba go obudziło, bo chłopak gwałtownie podniósł głowę i rozejrzał się wokół siebie, jakby nie wiedząc gdzie jest.
- O wstałeś? -zapytał, przeciągając się i głośno ziewając.
- Jakim cudem się tu znalazłeś? -zapytałem zdziwiony.
- Pewnie z tego samego powodu co ty - mruknął, nadal nie rozbudzony chłopak, wskazując palcem na swój plecak.
- Jak to się stało, że cię tu wcześniej nie widziałem? -zapytałem zdziwiony.
- Może dlatego, że niedawno się przeprowadziłem i to jest dopiero mój drugi dzień w szkole - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jaki profil?
- Mat-fiz - powiedział z nieukrywaną dumą, na co ja odpowiedziałem śmiechem.
- Z czego rżysz? - zapytał naburmuszony.
- Z twojej miny - odpowiedziałem, próbując się uspokoić.
- Następna stacja Poznań Główny - usłyszeliśmy z głośników. Mój humor natychmiast się pogorszył. Nie chciałem wychodzić na ten mróz. Ze zrezygnowanie przystąpiłem do zakładania szalika i czapki.
- A co z tobą? - pytanie Kamila przerwało moje próby zawiązania szala.
- Hm? -zapytałem nie rozumiejąc.
- Profil? -sprecyzował, narzucając na siebie płaszcz.
- Biol-chem -mruknąłem
- O biedaku, gdzie po drodze zbłądziłeś? - zapytał białowłosy, zarzucając sobie plecak na ramię.
- Nigdzie dzięki, że pytasz Pitagorasie - odpowiedziałem idąc za chłopakiem w kierunku wyjścia. Ludzie tłoczyli się już przy wyjściu. Jakiś facet stanął bardzo blisko mnie, poczułem zapach wódki. Dlaczego Polska nadal jest Polską? Dlaczego noc nie może skasować nieprzyjemnych aspektów życia z poprzedniego dnia? Chcąc uniknąć tego nieprzyjemnego zapachu, przysunąłem się trochę do Kamila, który spojrzał na mnie marszcząc brwi. Wskazałem mu głową powód mojego zachowania, na co chłopak przepuścił mnie przed siebie.
- Dzięki - mruknąłem pod nosem z wdzięcznością.
- Spoko - powiedział z lekkim uśmiechem.
Pociąg stanął, wysypując z siebie potoki ludzi pędzących to do pracy, to tak jak ja i Kamil do szkoły. Zgodnie ruszyliśmy w kierunku podziemnego zejścia (którym podążała o wiele mniejsza liczba ludzi), by wyjść po stronie Dworca Zachodniego. Po drodze poczuliśmy przepiękny zapach świeżych pączków.
- Idziemy na... - zaczął białowłosy, wdychając z lubością woń słodkości.
- Jasne - stwierdziłem, wchodząc pierwszy do cukierni. Zdecydowanie zbyt często zaglądałem tutaj w ciągu tego semestru. I nie chodzi mi nawet o pogorszenie się mojej kondycji (mam szybki metabolizm), ale o zbyt duże uzależnienie się od cukru. Czasami mam wrażenie, że mógłbym zjeść dwie tabliczki czekolady pod rząd i popić to ciepłym mlekiem z miodem. Najgorzej jest jednak, kiedy nie zjem nic słodkiego przez cały dzień. Jestem wtedy na swego rodzaju głodzie (uzależnienia to nic miłego proszę państwa), że nie mogę się na niczym skupić, dopóki go nie zaspokoję. Kto wie... może mam cukrzycę?
- Co podać? - zapytała miła pani przy ladzie.
- Dwa pączki poprosimy - powiedział Kamil, stając koło mnie.
Po paru minutach szliśmy już ulicą objadając się pysznościami. Chwała temu kto wynalazł pączki! Mógłbym je jeść bez końca niezależnie od tego, czy były one z marmoladą różaną, czy zwykłą; z czekoladą, czy adwokatem; z serem, czy...
- Ej pośpieszmy się, to zdążymy! - krzyknął białowłosy, ciągnąc mnie za rękaw kurtki, w kierunku palących się właśnie zielonych świateł. Pobiegłem za nim, kończąc przy okazji swój przysmak. Nie chciałem się z nim tak szybko rozstawać, ale cóż... to nie ja, szary, zwykły człowiek decyduję o długości życia pączków, lecz sam Bóg.
Nagle Kamil, idący do tej pory koło mnie, potknął się na prostej drodze, lądując całą długością ciała na ziemi.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, pomagając mu wstać.
- Nie... wszystko w porządku - stwierdził oglądając swoje obtarte do krwi dłonie. Wziąłem jedną z nich bliżej oczu i obejrzałem. Nie wyglądały źle. Nawet krew nie leciała zbyt mocno, problem stanowił natomiast będący na nich brud.
- Zaczekaj - mruknąłem pod nosem, wyciągając z plecaka żel odkażający. Podszedłem do siedzącego na murku chłopaka i wylałem mu przezroczystą ciecz na rany.
- Potrzyj - nakazałem. Gdy chłopak wykonał mój rozkaz skrzywił się lekko.
- Po co ci to? - zapytał, machając rękoma, żeby je wysuszyć.
- W razie wypadków losowych takich jak ten - odparłem, śmiejąc się cicho.
- Tak! Śmiej się z cierpiącego! - krzyknął chłopak udając śmiertelnie obrażonego. Gdy skończył się już fochać (trwało to jakieś trzy sekundy), powiedział z lekkim uśmieszkiem - Dzięki doktorku.
- Nie ma sprawy - powiedziałem pokazując mu dwa palce w symbolu pokoju. Nie wiem dlaczego, ale stanowiło to mój taki mały znak firmowy. Lubiłem wykonywać ten gest, kiedy ktoś mnie przedstawiał, albo chwalił.
- A tak w ogóle do której szkoły chodzisz? - zapytałem, patrząc na zegarek i widząc nieprzychylną mi godzinę. Już była siódma trzydzieści!
- I LO.
- Ale jaja ja też - powiedziałem zdziwiony, na co białowłosy zareagował śmiechem. Po krótkim wtajemniczeniu Kamila dotyczącym praw panujących w szkole, ruszyliśmy przed siebie. Nadchodzący dzień zapowiadał się całkiem obiecująco. jedynym minusem był fakt dużego nagromadzenia się smogu w mieście. Nienawidziłem tego zapachu, a tym bardziej uczucia podduszania mnie, kiedy szedłem ulicami miasta. Niektórym to jednak nie przeszkadzało (doszły mnie słuchy o ludziach biegających w parku, w takich okolicznościach, co wydało mi się co najmniej lekkomyślne). Ludzie sami sobie szkodzą. Czy prowadzimy do degradacji własnego gatunku? Większość ludzi zamiast pracować dla wszystkich, by żyło nam się jak najlepiej, dąży do unicestwienia swoich przeciwników, którzy notabene są takimi samymi ludźmi jak oni sami. Ja w życiu nie zrobiłbym czegoś takiego. Życie nauczyło mnie, że działanie na szkodę drugiego człowieka, nigdy nie daje pozytywnych rezultatów.
Moja siostra była tego doskonałym przykładem. Szykanowano ją. Nie wytrzymała. Zmarła. Najgorszym wydarzeniem z tej całej historii stało się dla mnie jednak wydarzenie, które odbyło się tuż przed pogrzebem Moniki. Nigdy nie zapomnę tego listu, który pierwotnie był zaadresowany do moich rodziców. Do dziś cieszę się, że im go nie pokazałem. Gdyby tylko się dowiedzieli, że ich córka była chora psychicznie, to byliby podwójnie załamani. Nie tylko jej śmiercią, ale i faktem, iż nie zauważyli defektu jaki jej towarzyszył przez te lata. Od chwili narodzin... aż do niespodziewanego końca jej życia.
Oczywiście nikt tego nie widział. Dobrze się z tym kryła. Pewnie świadoma była, że pierwszą reakcją rodziców na odkrycie jej małego sekretu byłaby wizyta u psychologa. Była młoda, więc mogła kojarzyć to z najgorszą rzeczą na świecie. Uwłaczającą, niegodną. Wolała zatem milczeć. Sam fakt, że dusiła w sobie tę tajemnicę i z nikim się nią nie podzieliła sprawił, że zaczęła popadać w nałogi. Zaczęło się od papierosów. Wiedziałem o nich, ale nie doniosłem o tym rodzicom. Miała wystarczająco oleju w głowie, żeby wiedzieć z czym wiążą się konsekwencje zażywania ich. Kiedy zapytałem ją dlaczego to robi, odpowiedziała, że jej chłopak też pali i dał jej raz spróbować jak to smakuje. Polubiła to, więc... Nie pytałem o nic więcej. Wybrała, a ja nie lubiłem ingerować w czyjąś wolność.
Jak bardzo żałowałem, że nie postanowiłem wtedy na interwencje! Następny był alkohol. Zaczynała wracać nietrzeźwa do domu. Tego zachowania nie zdołała ukryć przed rodzicami, którzy zwalili całą winę na imprezy, na które chodziła. Podobnie było z narkotykami...
Dopiero czarna koperta, którą znalazłem w skrzynce uświadomiła mi pobudki Moniki. Gdy dowiedziałem się prawdy, znienawidziłem ją. Obrzydzała mnie.
Z zamyślenia obudził mnie głos Kamila:
- Wiesz może, gdzie jest sala nr 09? - zapytał, kiedy znaleźliśmy się w budynku, a chłopak przeglądał właśnie swój nowy plan lekcji.
- W podziemiach - powiedziałem z szatańskim uśmiechem, na co mój nowy kolega zareagował pytającym spojrzeniem - Koło szatni. 
- Aaaa - chłopak wydał z siebie dźwięk pełny zrozumieniem, tym samym wywołując u mnie śmiech. Ruszyliśmy w kierunku wcześniej wspomnianego przeze mnie obiektu, by oddać nasze kurtki na czas lekcji. Było to o tyle praktyczne, że nie musiałeś o nich pamiętać, kiedy wychodziłeś z sali, a o tyle wadliwe, że traciłeś czas na odzyskaniu jej, zamiast pobiegnięciu na czekający na ciebie pociąg. 
Akurat w momencie w którym otrzymałem swój numerek, zadzwonił dzwonek. 
- To cześć! Muszę już lecieć - rzuciłem w kierunku Kamila, a on skinął mi głową. Wydawał się dziwnie przygnębiony, kiedy odchodziłem. Może to z powodu szkoły? Też czasami odechciewało mi się żyć, kiedy pomyślałem, że muszę zwlec się z łóżka, żeby dotrzeć do niej i spędzić w niej trzy czwarte mojego dnia. Najgorzej było jednak, kiedy musiałem być w Poznaniu wcześniej niż zazwyczaj. Zdawało się tak zwykle, gdy jechaliśmy na jakieś wycieczki, czy innego rodzaju bzdety. W takim wypadku nienawidziłem życia i byłem w stanie wykrzyczeć wszystkiemu co mruga i oddycha, że o wiele lepiej być nic nieznaczącym pyłkiem kurzu w jakiejś śmierdzącej sypialni przeciętnego nastolatka, niż nic nieznaczącym pyłkiem życia w całej galaktyce. Wiem... Platon byłby ze mnie dumny. 
Ostatnio bardzo często nachodziły mnie myśli stricte powiązane z ludzką egzystencją. Nie wiem, czy było to spowodowane śmiercią mojej siostry, czy wpływami mojej nauczycielki od języka polskiego (osobiście strzelam, że to z powodu tego pierwszego czynnika), wiem natomiast, iż każdy człowiek któregoś dnia będzie musiał zmierzyć się z podobnymi treściami. Są one w końcu nieodłączną częścią ludzkiego życia. Na każdy temat powinniśmy być w stanie w jakimś stopniu się wypowiedzieć, wyrobić własne zdanie. 
W tym momencie uderzyłbym prawie w nauczyciela, który szedł do tej pory przede mną i niespodziewanie się zatrzymał. Doprawdy muszę skończyć z tym zamyślaniem się. Nie wiem, czy wy również tak macie, ale kiedy myślę o czymś intensywnie potrafię mieć przed sobą obraz przedmiotu, tudzież konkretnej persony. Jest on zwykle na tyle widoczny, że przesłania mi drogę, którą idę. Podobnie mam we wypadku dźwięku. Wspominam czyjeś słowa i jestem w stanie słyszeć tylko nie. Czy jest to niebezpieczne? Być może. Często wpadam w takich wypadkach na ludzi, którzy nagle pojawią się przede mną, ale zwykle doskonale sobie radzę na swoim, wewnętrznym autopilocie. If you know what i mean.
- Łukasz Rekś - usłyszałem jak przez mgłę głos nauczyciela.
- Obecny - odpowiedziałem machinalnie, rozglądając się zdziwiony na boki. Koło mnie siedział rozbawiony Kuba, który czytał właśnie jakieś niezwykle zajmujące memy z Andrzejem Dudą.
- Stary, jak ja się tu dostałem? - zapytałem nie ogarniając nadal świata.
- Przeniósł cię tu Harry Potter na swojej miotle. Jak mogłeś to przegapić... -odpowiedział mi, nadal wgapiając się w telefon. Zignorowałem go i zacząłem kontemplować osoby znajdujące się w mojej klasie. Połowa była znudzona, z kolei druga część nastolatków nadal próbowała się obudzić po dzisiejszej nocy. Nic dziwnego... na zimę każdy reagował tak samo.
Nagle w mojej kieszeni zaczął brzęczeć telefon i wydawać z siebie słowa: It;s understood that you don't wanna be a part of this
- Czyje to? - zapytał profesor ostrym tonem. Zgłosiłem się niechętnie, wyłączając przy okazji telefon Kamila. Cholera, zapomniałem go mu oddać...
Po krótkim upomnieniu mnie, nauczyciel powrócił do mazania pisakiem po tablicy i wyjaśnianiu nam na czym polega funkcja liniowa. Niezwykle interesujące... A przynajmniej na tyle, że już po pięciu minutach znowu kompletnie odleciałem.
Ciekawe kto dzwonił do białowłosego i po co... Czyżby nie wiedział, że ma on teraz zajęcia? Do końca nie mogłem się skupić. Mogłem myśleć tylko o tajemniczym połączeniu i dziwnym zachowaniem Kamila rano. Najpierw był wesoły, później smutny... Gdyby tak się zastanowić wyglądał na zmęczonego. Miał cienie pod oczami, które nie były aż tak widoczne, gdy wykrzywiał swoje usta z lekką podkówkę. 
Gdy tylko dzwonek oznajmił koniec lekcji, spakowałem się szybko i wybiegłem z sali. Nie chciałem szukać później na planie, gdzie ma zajęcia jego klasa. Planowałem oddać mu tylko telefon i powrócić do mojej szkolnej rutyny. Kiedy dotarłem pod salę chłopaka, była ona jeszcze zamknięta. Nie musiałem jednak długo czekać, bo już po chwili zaczął się z niej wysypywać  tłum nastolatków. Nie trudnym było wypatrzenie w nim białowłosego.
- Kamil! - krzyknąłem, a on spojrzał w moją stronę. Wyglądał na co najmniej zaskoczonego moją obecnością. Skojarzył dopiero fakty, gdy pokazałem mu jego telefon.
- Dzięki, zupełnie zapomniałem - przyznał, odbierając ode mnie swój aparat. 
- Nie ma sprawy, sam przypomniałem sobie o nim, dopiero kiedy zadzwonił na mojej lekcji - przyznałem ze śmiechem.
- Mam nadzieję, że nie miałeś z jego powodu problemów... -zaczął chłopaka niemrawo. W jego zachowaniu było coś nie tak. Oddychał zbyt szybko, rozglądał się na boki, na jego czole pojawił się pot. 
- Wszystko w porządku? - zapytałem zmartwiony.
- Ja... - zaczął, ale w dokończeniu zdania przeszkodziły mu, uginające się pod nim nogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy twój komentarz dodaje mi motywacji!
Dziękuję za każdy z nich :)