Rozdział 1
- Strach -
- Strach -
1 styczeń 2016
To nareszcie Nowy Rok! Teraz musi się wszystko odmienić! Kto wie? Może nawet znajdę jakąś przyjaciółkę w nowej szkole? Muszę być po prostu otwarta. Tak to podstawa do osiągnięcia szczęścia. Tak się cieszę, że rodzice zgodzili się na przeprowadzkę! Nareszcie będę mogła zacząć wszystko od nowa!
*****
- Zośka zaczekaj! -wrzasnęłam za biegnącą w kierunku budki
z lodami przyjaciółką.
- Easy, peasy, lemon, squeezy złotko! Kupię tylko lody
i już do ciebie wracam. Poradzisz sobie chyba beze mnie przez dziesięć minut,
nie? - odkrzyknęła obracając się na pięcie z powrotem w stronę swojego celu.
Nie mając zbytniej ochoty za nią ganiać, dałam upust swojej irytacji
przewracając oczami, po czym ze zrezygnowaniem usiadłam na ławce i popatrzyłam
przed siebie.
W tafli brudnej wody odbijały się przepiękne promienie słońca. Co jakiś czas
złote smugi były przecinane przez płynące to w tą, to w tamtą kolorowe liście,
spadające ze stojącego nieopodal dębu. Drzewo to miało prawdopodobnie
pięćdziesiąt lat, albo i nawet więcej. Gdy pytałam o nie rodziców, zawsze
odpowiadali mi, że zostało tu posadzone jeszcze zanim się urodzili. I choć
można by pomyśleć, że takiemu staruszkowi należy się choć odrobina spokoju i
szacunku, stanowiło ono główny obiekt kultu okolicznej młodzieży. Miejsce na
imprezę? Drzewo przy jeziorze. Jakieś spotkanie? Drzewo przy jeziorze. Spacer z
psem? Tak zgadza się: drzewo przy jeziorze. Nikt do końca nie wiedział dlaczego
owa roślina jest taka popularna. Być może z powodu wystających z ziemi korzeni,
na których można było w miarę wygodnie usiąść, bądź też nisko zwisających
gałęzi, gdzie okoliczna ludność z przyjemnością się wspinała, by podziwiać
"widoki" mieszczące się wśród wydekoltowanych, wakacyjnych koleżanek.
Nawet teraz, pod koniec wakacji, drzewo zajmowało główny
punkt listy miejsc do odwiedzenia, zanim będzie się zmuszonym pójść do szkoły.
Szkoła..., pomyślałam, tak
bardzo nie chcę do niej iść. Znowu te wredne złośliwości i szantażowanie
mnie... To co, że od tego roku zaczynam liceum. To nawet gorzej. Zośka nie
będzie mogła mnie już bronić. Niby ma się wszystko ułożyć, ale znając moje
szczęście będzie jak zawsze. Mam dość. Dlaczego moje życie jest takie... puste.
- Wera, co tak posmutniałaś? - zapytała ze zdziwieniem moja
przyjaciółka, pokazując mi dwa rożki lodów czekoladowych. Trzymała lody niczym
trofeum, dopóki nie zobaczyła mojej miny. Wtedy automatycznie podsunęła mi
jeden słodycz tak blisko twarzy, że po chwili poczułam maziste, zimno
przesuwające się po moim policzku.
- Ej! -krzyknęłam, uciekając twarzą od lodów.
- Jeszcze raz się tak zdołujesz to porozmawiamy inaczej -
odparła Zośka, grożąc mi lodami. - Jak się umawiałyśmy?
- Dzisiejszy dzień będzie najlepszym dniem wakacji? -
zapytałam, wyciągając rękę po moje lody, równocześnie próbując zmazać maź ze
swojego policzka.
- Zgadza się - odpowiedziała mi z wyszczerzonym od ucha do
ucha uśmiechem. Wręczyła do mojej ręki należny mi rożek, po czym siadając,
krzyknęła rozczulona - Ach! Te dzieci tak szybko się uczą i dorastają! Jeszcze
miesiąc temu chodziła do przedszkola, a teraz potrafi już wykonywać rozkazy!
- Tak, tak królowo życia, jako twa wierna służka, jestem ci
bardzo wdzięczna za okazywaną mi łaskę - mruknęłam pod nosem szturchając ją w
ramię. Pech chciał, że w wyniku mojego ("przypadkowego" rzecz jasna)
ruchu, królowa pobrudziła twarz wspomnianą wcześniej mazią. - Nie ma co zemsta
jest słodka! - wykrzyknęłam, widząc wykrzywioną twarz mojej przyjaciółki.
- Niech będzie. Jestem dziś nad wyraz litościwa -
powiedziała z dumą, po czym starła z siebie roztopione lody. Patrzyłam przez
chwilę na jej poczynania, ale szybko się tym znudziłam. Zapragnęłam, by ten
dzień trwał wiecznie, jednak ciążąca nade mną czarna chmura przypominająca o
nadchodzącej szkole skutecznie mi to umożliwiała.
- Hej nie będzie tak źle jak myślisz -powiedziała
pocieszająco Zośka, widząc smutek malujący się na mojej twarzy.
- Masz racje. Będzie jeszcze gorzej niż myślę - mruknęłam
obejmując swoje nogi rękoma i co jakiś czas liżąc lody. Kiedy myślałam o
jutrzejszym dniu robiło mi się niedobrze. Kolejne wyzwiska na temat mojej
osobowości oraz następujące po tym "przypadkowe" popchnięcia,
pobicia, złamania... Moja psychika tego nie zniesie. Złamała się kilka miesięcy
temu, więc i dlaczego miałaby wytrzymać tym razem? W pewnym momencie widok
słonecznego jeziora przed moimi oczami, zamienił się w scenę, która odbyła się
w kwietniu. Znowu widziałam swoje odbicie w lustrze. Potargane czarne włosy,
łzy na twarzy, brunatna krew wylewająca się ze świeżo pociętych nadgarstków. Najgorsze
były jednak oczy. Podpuchnięte, czerwone, wyłupiaste... Puste.
Nagle lód przestał mi smakować. Rozczarowana wyrzuciłam go
do stojącego obok mnie kosza.
- Dlaczego na wszystko patrzysz tak pesymistycznie?
Spotkasz kogoś lepszego ode mnie. Nie wszyscy ludzie są źli...
- Ludzie nie są źli - powiedziałam, patrząc swoimi
przeszywającymi, błękitnymi oczami prosto w źrenice przyjaciółki - Są okropni.
Wyżywają się na wszystkim, na czym mają okazję. Chcą odczuwać władzę, dominację
nad czymś. Ludzie to bestie i potwory.
Nagle zapanowała pomiędzy nami cisza. Rozejrzałam się po
okolicy. Pech chciał, że mój wzrok natrafił na małe dzieci jeżdżące na
rowerkach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt co one robiły.
Próbowały przejechać swoimi pojazdami po chodzących na chodniku gołębiach. W
pewnym momencie jednemu z nich udało się dopiąć swego. Po kilku sekundach
dobiegł nas dźwięk łamiącego się ptasiego karku.
- Nadal twierdzisz, że ludzie nie są źli? - zapytałam,
wstając z ławki i naciągając na głowę kaptur mojej ulubionej, czarnej bluzy.
Pora zbierać się do domu. Jutro będę musiała stoczyć kolejną walkę. Szkoła...
co za piekielne więzienie.
Samotna przechadzka dobrze mi zrobiła. Dzięki niej kiedy
przekroczyłam próg domu byłam spokojniejsza niż w czasie rozmowy z Zośką.
Przynajmniej nie zaniepokoję po raz kolejny swoich domowników. Po krótkim
zameldowaniu się u rodziców i streszczeniu im swojego dnia, ruszyłam w kierunku
sypialni. Musiałam odpocząć. Jutro miał być mój wielki dzień.
*****
Pierwszy dzwonek ogłaszający lekcję w tym roku szkolnym
właśnie zadzwonił. Uczniowie zaczęli pospiesznie wchodzić do szkoły, by nie
spóźnić się na pierwsze lekcje organizacyjne i nie zrobić tym samym sobie złego
wrażenia. Kiedy przechadzano się korytarzami liceum im. Fryderyka Chopina można
było zauważyć tylko dwa kolory: śnieżną biel oraz smolistą czerń. Sam budynek
nie był jakiś niezwykły. Ot co, zwykła szkoła, mająca za zadanie wydać za parę
lat inteligencję tego narodu.
Dlaczego przyszłam do tej szkoły... mogłam iść do
technikum, jak Zośka. Przynajmniej nie musiałabym teraz stać jak kołek przed
salą i unikać spojrzeniem domniemanych wrogów, myślałam, próbując stać się jak najbardziej mało interesującą postacią
na korytarzu. Widziałam, jak ludzie podchodzą do siebie i tworzą powoli grupki.
Chciałam uniknąć bycia w jakiejkolwiek z nich. Nie widziałam żadnych korzyści z
udawanej przyjaźni. Uważam, że jest ona za bardzo męcząca, by w ogóle się w nią
bawić.
Spojrzałam z rezygnacją na zegarek. Wychowawca spóźniał się
już piętnaście minut. Strata czasu... Mogłabym tyle rzeczy zrobić przez ten
czas! Ułożyłabym kolejną część moich puzzli, przeczytałabym kilka stronic
jakiejś ciekawej książki, napisałabym jakiś nadający się do przemyśleń wiersz.
Ba! Opublikowałabym kolejny wpis na swoim blogu! A tak marnowałam czas.
Nienawidzę marnować czasu.
Nagle usłyszałam za sobą męski głos. Nie był on niski, lecz
miękki i przyjemny.
- Przepraszam za spóźnienie! W pokoju nauczycielskim trwa
taki zgiełk, że ciężko cokolwiek znaleźć - mówił nauczyciel, otwierając drzwi
sali nr 24 - Od dzisiaj będzie to nasza klasowa sala! - podwyższył głos,
próbując przekrzyczeć tłumy wchodzących do klasy nastolatków - Ejże! Chłopcy!
Moglibyście przepuścić najpierw damy, a nie wchodzicie pierwsi jak stado byków!
- Na tę uwagę grupka blondynek (nadałam im w myślach pieszczotliwe określenie
"plastików") wybuchnęła wysokim chichotem. W tym momencie straciłam
wiarę w ludzkość. A liczyłam, że coś się zmieni w liceum. Myślałam, że ludzie
będą bardziej dojrzali, a nie... tacy.
Cierpliwie czekałam, aż wszyscy wejdą do sali. Nie lubiłam
się pchać. Może i jestem bardziej szarą myszką niż duszą towarzystwa, ale nie
widziałam sensu w wyścigach o miejsce w sali. I tak nie będzie mi potrzebne
jakieś wystrzałowa pozycja do ściągania, czy do pogaduszek z znajomymi. Po co
więc psuć sobie humor, przepychaniem pomiędzy spoconymi ciałami nastolatków?
- Wchodzisz? -zapytał nauczyciel, stojący przy drzwiach. Na
jego twarzy znajdował się łagodny uśmiech, a oczy spokojnie obserwowały moje
poczynania.
- Tak, przepraszam za zwłokę - powiedziałam szybko, po czym
jako ostatnia minęłam zdumionego wychowawcę. Zaczęłam rozglądać się po sali. Ku
mojemu zdziwieniu klasa podzieliła się na dwa fronty. Wszystkie plastiki
usiadły w pierwszych ławkach, z kolei reszta klasy zajęła nieco bardziej
taktyczne miejsca, w rezultacie środek stał się praktycznie pusty. Szybko
usiadłam w trzeciej ławce przy oknie, jak najbardziej przysuwając się do
drewnianego parapetu. Coś czuję, że trochę się ze sobą zaprzyjaźnimy...
- Zanim przejdziemy do rzeczy, proszę zapełnić ten
pustostan w sali! - powiedział nauczyciel, nie parząc na klasę i zajmując się
szukaniem jakiś dokumentów w swojej teczce. Kilka osób niechętnie przeniosło
swoje obozy z końca sali, w wyznaczone przez mężczyznę miejsce. - Cudownie!
-powiedział zachwycony wychowawca patrząc na swoich uczniów. - Coś czuję,
że się dogadamy. Macie tutaj swoje plany lekcji - podał plik kartek pierwszym
ławkom w każdym rzędzie - Rozdajcie je pomiędzy sobą. Skoro mamy dzisiaj dwie
godziny lekcyjne na tak zwane zapoznanie się ze sobą - tutaj zrobił palcami
cudzysłów, w wyniku czego klasa (głównie jej żeńska część) zaśmiała się, na co
ja zareagowałam przewróceniem oczami. Rozumiem, że facet był nawet przystojny,
ale po co ta cała szopka? - Na drugiej lekcji - kontynuował nauczyciel -
chciałbym wyjść z wami na małą wycieczkę po szkole, a tym czasem wykorzystajmy
koniec tej godziny na krótkie przedstawienie się. Może ja zacznę. Nazywam się
Mariusz Wikowiak. Spotkałem się już z przezwiskiem Wiki...-zagłuszył go przez
chwilę głośny wybuch śmiechu spośród uczniów. Nawet mi udało się uśmiechnąć.
Może lekcje z tym gościem nie będą takie złe? - więc jeśli bardzo chcecie,
możecie mówić, że macie lekcje z Wikim, ale błagam nie wołajcie mnie pod tym
pseudonimem w pokoju nauczycielskim, bo obniża to mój nauczycielski prestiż,
jasne? -zapytał, obserwując uważnie klasę, która posłusznie pokiwała głowami,
powstrzymując się od śmiechu. - Możecie do mnie mówić panie Marku, bądź
profesorze Wikowiaku. Wszystko mi jedno. Nie możecie za to zacierać zbytnio
naszych relacji. Jestem nauczycielem, wy uczniami. Bez zbytniego spoufalania
się zajdziemy daleko, lecz mile widziane są przyjazne stosunki -zakończył
ciepłym uśmiechem - Dobrze, teraz wasza kolej. Proszę pamiętajcie o trzech
rzeczach podczas waszych mini przemówień. Imię, zainteresowanie i plany na
przyszłość o ile takowe posiadacie. Tak? - zapytał profesor Wikowiak uczennicę
siedzącą w pierwszej ławce, która właśnie podniosła rękę.
- A jakie są pana zainteresowania i czego pan uczy? -
zapytała, zalotnie mrugając powiekami.
- Opowiem wam o tym, kiedy skończycie swoje przedstawienia
- zapewnił nauczyciel, zacierając ręce - Może zaczniemy od rzędu pod oknem?
Kiedy to usłyszałam, westchnęłam ze zrezygnowaniem.
Nienawidzę mówić o sobie. Słuchałam pierwszych przemówień, by wziąć z nich
jakiś przykład. Na niewiele jednak mi się to zdało. Osoby mówiły bez ładu i
składu, w rezultacie ledwo zrozumiałam jak mają na imię.
- Dziękuję, następna osoba - powiedział miło profesor.
Wstałam ze zrezygnowaniem, po czym rozpoczęłam ze spokojem swój monolog. Czułam
się, jakbym była jedyną osobą na właściwym miejscu. Co ci ludzie robili w
liceum? Hej, jestem Gosia i lubię malować. Czy nie
przedstawialiśmy się tak w szkole podstawowej?!
- Nazywam się Weronika Tyszko. Moje zainteresowania:
układanie puzzli; czytanie, uwielbiam zwłaszcza powieści Stephena Kinga, moją
ulubioną pozycją jest seria książek napisana przez sir Arthura Conana Doyla,
pt.: Sherlock Holmes; oprócz tego we wolnym czasie zabawiam się w
poetę i tworzę własne dzieła. W przyszłości chciałabym zostać pisarką, bądź
nauczycielką.
- Jakiego przedmiotu? - zapytał z szerokim uśmiechem
nauczyciel.
- Języka polskiego rzecz jasna -odpowiedziałam lekko, po
czym usiadłam na miejsce. Nie wiem czemu, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że w czasie przemówień następnych uczniów, Wiki nie spuszczał ze mnie wzroku.
Zignorowałam to, podobnie jak wystąpienia moich rówieśników. Chyba ponad połowa
z nich myślała, że klasa humanistyczna to profil ogólny. O zgrozo! Z kim ja
będę musiała się męczyć przez trzy lata? I pomyśleć, że miałam wybór. Mogłam
iść do bezpiecznego technikum razem z Zośką, by pracować w rozgłośni radiowej.
Miałam dość przyjemny głos, więc mogliby mnie tam przyjąć. Ale nie! Idź
do liceum, mówili, zmarnujesz się w technikum. Powinnaś iść na
filologię! Ilekroć o tym pomyślę, dostaję palpitacji serca. Dlaczego
ja się na to zgodziłam? Boję się, że jutrzejszego dnia znowu się wszystko
zacznie. Cała czarna karta (a raczej księga) mojego życia powróci. Połowa mojej
nowej klasy zna mnie z gimnazjum, a to oznacza powtórkę z rozrywki. Znowu będą
mogli objawić swoje człowieczeństwo, jak wczorajsze dzieciaki nad jeziorem.
Objęłam się mocno ramionami. Muszę być twarda. Jak kamień.
- Dziękuję wszystkim za barwne przedstawienia - powiedział
Wiki, przerywając moje przemyślenia. Nie wiem dlaczego, ale nie byłam w stanie
traktować tego człowieka na poważnie. - A teraz pora na dokończenie moich
zainteresowań. Ku mojemu zdziwieniu pewna osoba w klasie powiedziała dokładnie
te same czynności, które sprawiają mi przyjemność.
- Kto? - zapytała zdziwiona blondynka, która wcześniej
zadała pytanie profesorowi - Czyżbym to była ja?
- Przepraszam Julio, ale nie za bardzo interesuję się
makijażem - powiedział parskając śmiechem nauczyciel, a za nim ruszyła
pozostała część klasy. Nagłe poruszenie przykuło moją uwagę. Z czego znowu się
śmieje ta banda półgłówków?
- Weroniko? -zapytał nauczyciel, patrząc na moją lekko
zdezorientowaną minę.
- Tak?
- Jesteś z nami?
- Nie do końca -odpowiedziałam zgodnie z prawdą, po czym
posłałam w jego kierunku przepraszający uśmiech.
- Pozwól zatem, że streszczę tobie obecną sytuację -
powiedział tonem wykładowcy. - Rozmawialiśmy właśnie o tym, iż dzielę takie
same pasje co ty.
- Co?! - wykrzyknęła zdumiona klasa ze mną na czele .
- Pan układa puzzle?! - zapytał wstrząśnięty chłopak z ostatniej
ławki pod ścianą.
- Ależ oczywiście Filipie! To cudowne hobby!
Cała klasa patrzyła raz to na mnie, a raz na pana Marka w
kompletnej ciszy. W takiej sytuacji przywitał nas dzwonek kończący pierwszą
lekcję. Zapowiada się cudowny rok szkolny...
*****
- Mówię tobie! Ten Sebastian jest boski! - krzyczała Zośka,
idąc ze mną pod ramię wzdłuż jeziora - Wysportowany, wygadany, przystojny...
Otworzył mi nawet drzwi od sali i przepuścił mnie, kiedy do niej wchodziłam
-mówiła rozmarzona rudowłosa, patrząca swoimi szmaragdowymi oczami na
otaczający nas lasek. Od zawsze uważałam, że moja przyjaciółka należy do
dziewczyn z tak zwanej górnej półki. Była smukła, piękna oraz
posiadała barwną osobowość. Według mnie mogła mieć każdego. Jej krótkie, do
ramion, rudawe włosy i przypadkowo rozsiane po bladej twarze piegi sprawiały,
że wyglądała jak królowa leśnych wróżek. Gdyby nie ubrania z motywem moro,
które nosiła, można by ją wziąć za bardzo delikatną i nieporadną osobę. Jej
osobowość nie pozwalała na to jednak, w rezultacie Zośka była... Zośką - moją
najlepszą kumpelą.
- A jak u ciebie? Są jacyś przystojniacy? - zapytała
dziewczyna, wlepiając we mnie nadal rozmarzony wzrok.
- Na co ty liczysz dziewczyno? - zapytałam, kręcąc głową z
politowaniem - Ponad połowa klasy jest z naszego gimnazjum, a na reszcie nie ma
co oka zawieszać... - powiedziałam, po czym w mojej głowie pojawił się nagle
obraz uśmiechniętego od ucha do ucha Wikiego. On zdecydowanie był przystojny, a
już na pewno słodki. Jego blond włosy i brązowe, ciemne oczy sprawiały, że
wyglądał niczym uroczy, mały Bambi... Najcudowniejszy zdawał się jednak, kiedy
przekrzywiał swoją głowę, gdy czekał na odpowiedź zadanego przez siebie
pytania. Mogłabym wtedy wpatrywać się w niego godzinami... Zaraz, zaraz! O czym
ja myślę do cholery?!
- Hm... Chyba jednak ktoś jest -stwierdziła Zośka z
szerokim uśmiechem i wgapiając się we mnie z niedowierzaniem. - Własnej
przyjaciółce nie powiesz?!
- Nikogo nie ma! -powiedziała zdecydowanie, przyśpieszając
kroku.
- Dobra, dobra! Nikogo nie ma! - krzyknęła za mną
dziewczyna, biegnąc w moją stronę i dusząc się przy okazji ze śmiechu - Ale
obiecaj, że jeśli kogoś znajdziesz to mi o tym powiesz - powiedziała, kiedy
zrównała ze mną kroku.
- Jasne. W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Na pewno ci powiem - stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
- Jasne. W końcu jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Na pewno ci powiem - stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy twój komentarz dodaje mi motywacji!
Dziękuję za każdy z nich :)